Pieskie życie Kazika

Boże, co za krzepa – pomyślał Kazik, łapiąc powietrze. – Powinna pracować na budowie. A później, unikając kolejnego klepnięcia, przyjął właściwą postawę. Na twarzy Stefanii pojawił się wyraz aprobaty.

Po obiedzie Kazik rozsiadł się w fotelu i rozłożył gazetę. Przez informacje na temat lokalnych inwestycji przedarł się stanowczy głos żony. Spacer. Kazik westchnął ciężko, ale nie odważył się zaprotestować. Złożył gazetę równiutko, tak, jak lubiła Stefania, i wyszedł z domu żegnany pełnymi aprobaty pomrukami żony. Pospacerował wzdłuż rzeki, obszedł wszystkie parkowe alejki i uznał, że może wrócić do domu. W progu dowiedział się, że do zaliczenia zadania brakuje mu piętnastu minut. Pozostały kwadrans przestał pod klatką, przeklinając życiowe wybory.

Kiedy wrócił do mieszkania, zjadł podwieczorek i powlókł się na kanapę. Wiedział, że się nie wywinie. Przed nim był trzysta siedemnasty odcinek telenoweli wenezuelskiej, w którym miało się w końcu okazać, czy Jacinta naprawdę jest córką Antonietty, a Juan ożeni się z Manuelą. Stefania twierdziła, że równie życiowego serialu w życiu nie oglądała. Kazimierz pozwolił sobie na własne zdanie. Oczywiście zachował je dla siebie.

O 18:55 pięć tradycji stało się zadość: Kazimierz pomyślał, że zmarnował czas, później zjadł kolację. Marzył o zimnym piwku, ale wiedział, że Stefania tego nie toleruje. Tym bardziej cieszył się na piątkowe spotkanie z kolegami, które sprytnie wyłudził, obiecując przeprowadzenie generalnego remontu łazienki. Od Marka miał się rzekomo nauczyć układania kafelek i innych niezbędnych umiejętności. Dostał na to całe 3 godziny. Planowaną obecność pozostałych kolegów Kazimierz zataił.

W piątek Kazik skończył lekcje o jedenastej trzydzieści, zabrał stertę zeszytów do sprawdzenia i pomaszerował do domu, zastanawiając się przez całą drogę, jak powiedzieć Stefanii, że chciałby wrócić ze spotkania po dwudziestej drugiej. Starał się obudzić w sobie lwa, ale wyszedł mu wyleniały Mruczuś. W efekcie, kiedy stanął przed srogim obliczem małżonki, nie był w stanie przyznać się do swoich planów.

Impreza przebiegała w bardzo miłej atmosferze, zakłóconej jedynie dwoma telefonami od żony. Pierwszy dotyczył niedzielnego obiadu u teściowej, drugi – zniknięcia paczki herbatników. Kazimierz nie dał się oszukać. Wiedział, że Stefania sprawdza jego prawdomówność i naprawdę się bał. Kobieta, która jest w stanie odróżnić po zapachu kotlety Kowalskiej spod czwórki i Jóźwiakowej spod piątki, z łatwością wyczuje alkohol przez telefon. Wizja małżonki wyciągającej go z imprezy podziałała. Kazimierz wytężył siły i zapanował nad niesfornym językiem. Stefania dała mu spokój.

Tuż przed dziesiąta Kazimierz, rozochocony przez alkohol i kolegów, dokonał heroicznego czynu: wyłączył telefon. Przez chwilę czuł się jak lew. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że za chwilę odwagi przyjdzie mu surowo zapłacić, ale zamroczony alkoholem nie mógł się powstrzymać. Przez kolejne dwie godziny snuł smętną opowieść o niedoli i ciężkim życiu u boku Stefanii, a wraz z kolejnymi łykami piwa relacja stawała się coraz bardziej łzawa. W końcu Kazik przyznał, że wyboru garderoby, jadłospisu czy programu telewizyjnego ostatni raz dokonał, zanim jeszcze poznał małżonkę. Płakał przy tym jak bóbr. Koledzy poczuli, że dłużej nie można zostawiać Kazika bez pomocy i poradzili mu, żeby kupił żonie psa, bo to powinno odwrócić jej uwagę od męża i przynieść biedakowi nieco więcej swobody. Kazik stwierdził, że myśl kolegów nie jest może skomplikowana, ale w swej prostocie zaiste genialna.

Noc spędził w pozycji embrionalnej, próbując się dopasować do rozmiarów wycieraczki. Z zazdrością patrzył na przestronne słomianki Kowalskiego i Jóźwiaka. Sąsiedzi wiedzieli, co robią.

Rano Stefania łaskawie wpuściła męża do domu. Nieszczęśnik liczył na ciche dni, ale się zawiódł. Wysłuchał godzinnego kazania, podczas którego Stefania jasno i precyzyjnie wykazała, że Kazio jest niewdzięcznym i upadłym przedstawicielem swojej płci. Biedak posmutniał, gdy żona nałożyła półroczny zakaz spotkań z kolegami, ale szybko sobie przypomniał, że i tak spotyka się z nimi rzadziej. Kiedy jednak został pozbawiony kieszonkowego, rozzłościł się po raz pierwszy od lat. Za co on teraz kupi „Małego Modelarza”?! Zerwał się z kanapy i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami.

Przypływ odwagi był może spektakularny, ale bardzo krótki. Już na klatce schodowej Kazikowi chęć do walki o wolność przeszła jak ręką odjąć, bał się jednak wrócić do domu. Postanowił przeczekać burzę i pojawić się wieczorem. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Już po godzinie Kazik trząsł się z zimna niczym osika na wietrze. Bardziej dygotał tylko wtedy, kiedy zbił ukochany wazon Stefanii i próbował się do tego przyznać.

Po dwóch godzinach nieszczęśnik nie czuł nóg i miał wrażenie, że kiedy zdejmie w końcu ubranie, zobaczy potworne odmrożenia. Kilka minut później zauważył małego kundelka, który podążał jego śladem. Przyspieszył kroku, pies również. Kiedy rzucił się do ucieczki, pies pognał za nim, szczekając zawzięcie. Biegali tak przez kilkanaście minut, aż w końcu mężczyźnie zabrakło sił. Stanął. Pies zrobił dokładnie to samo. W akcie rozpaczy Kazik próbował jeszcze przepłoszyć zwierzę, ale wszelkie próby skończyły się niepowodzeniem. Mężczyzna zrozumiał, że to znak. Spojrzał w niebo, spodziewając się widoku boskiego oblicza, zamiast tego zobaczył ciężkie chmury zwiastujące śnieżycę. Albo to nie Pan Bóg przysłał kundelka, albo jego interwencja miała pozostać anonimowa. Kazik uznał, że nie ma się co zastanawiać, trzeba skorzystać z okazji. Po chwili szedł do domu, prowadząc psa.

– Przyjacielu, musisz mi pomóc, bo już dłużej nie mogę żyć w tym więzieniu – skarżył się Kazio. – Stworzymy wspólny front przeciw mojej żonie, dobrze?

Pies nie odpowiedział. Rzucił swemu towarzyszowi bystre spojrzenie i zamerdał ogonem, co Kazik odczytał jako wyraz aprobaty.

Stefania uległa urokowi zwierzęcia i, o dziwo, wybaczyła małżonkowi wcześniejsze ekscesy. Kazik był wniebowzięty. Pomyślał, że pies jest prawdziwym darem niebios.

Minęły trzy tygodnie.

Kazio spakował do torby własnoręcznie zrobione kanapki z serem. Szynki nie było, bo pies zeżarł ją poprzedniego dnia. Nie było też jabłek ani świeżo wyciśniętego soku. Spakowawszy kanapki, Kazio włożył buty i kurtkę, owinął szyję szalikiem. Czekał chwilę, aż żona sprawdzi, czy  zrobił to wystarczająco dokładnie, ale w domu panowała cisza. Mężczyzna westchnął i wyszedł do szkoły, nie zważając na nierówno zwisające końce szalika.

Kiedy wrócił z pracy, zderzył się z zapachem pasty do podłogi. Chociaż wciągał powietrze ze wszystkich sił, nie wyczuł nic więcej. Stefania i Pusia siedziały na kanapie, oglądając telewizję. Pies warknął ostrzegawczo, przypominając Kaziowi, że w domowej hierarchii to on zajmuje ostatnie miejsce.

– Stefciu, nie ma obiadu? – zapytał cicho mężczyzna, zatrzymując się w progu.

– Kazimierzu, czas dorosnąć – ofuknęła go żona. – Chyba umiesz sobie coś ugotować. My z Pusią już jadłyśmy.

Chcąc nie chcąc, Kazio pomaszerował do kuchni i zrobił sobie dwie kanapki.  Odkąd pies pojawił się w domu, Stefania zapomniała o bożym świecie, a i Pusia zakochała się od pierwszego spojrzenia w modre oczy Stefanii. Przy okazji znienawidziła pana domu. Kazimierz nie dowiedział się, czy Jacinta naprawdę jest córką Antonietty, nie widział wesela Juana i Manueli. Nie miał wstępu do salonu. Do sypialni zresztą też. Ślady zębów Pusi przypominały mu o tym każdego dnia.

Kazimierz westchnął ciężko. Wymarzona wolność nie przyniosła mu szczęścia. Pomyślał, że wszystkiemu winni koledzy. Przysiągł sobie, że już nigdy ich nie posłucha, a przynajmniej sprawdzi płeć psa, zanim weźmie go do domu.

11 myśli w temacie “Pieskie życie Kazika”

  1. Oj, rozumiem Kazimierza. Oczywiście mowa o psie. Zawsze miałam, zawsze warczały, gdy pan podchodził do lodówki – to przecież jakaś przewaga. Teraz mamy szaloną Grace i ta jest pierwszą, która z panem krok w krok: w czas ogrodowych trudów, marszobiegów, w czas biesiad i zaraz lubego leżakowania… Do mnie przychodzi, gdy… Hm. Była maleństwem, gdy uczyłam ją zasad higieny. Wynosiłam z domu, sadzałam za krzaczkiem i mówiłam „si – si”. Co szybko załapała. Odtąd tylko do mnie przychodzi w wiadomej sprawie. Co za los – stałam się babcią klozetową! Pani S – proszę, pozdrów ode mnie Kazimierza

    1. 😀 Mój ostatni pies na szczęście traktował mnie jak Stefanię. W roli Kazimierza występował Ojczulek. Bardzo mi to odpowiadało, szczególnie w śmigus dyngus. 🙂 A Ty ucałuj Grace, o ile pozwoli. 😉 Pozdrawiam.

  2. Widać takie szczęście Kazimierza, że zawsze jakąś francę przygarnie 🙂 Ale tak naprawdę nie ma takich facetów co? Ani psów?

    1. Kazimierz sam sobie winien. 🙂 Są, są. Może nieco przerysowałam niektóre sytuacje, ale uwierz mi, znam takie pierdoły… 😀

  3. Szkoda mi tego Kazia, a zachowanie Stefani śmiało można by podciągnąć pod stalking. Coraz częściej się słyszy o przemocy fizycznej lub psychicznej stosowanej wobec mężczyzn. Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, albo nie być, by tak poniżać drugą osobę i to tą poniekąd najbliższą. Natomiast psy są jak dzieci rozpieszczone szybko się do wygód przyzwyczajają i jak im się za dużo pozwoli, to potem już można zapomnieć o jakimkolwiek posłuszeństwie 😉

  4. Aleś Ty płodna się zrobiłaś ostatnimi czasy. Godzina późna i miast iść spać, czytam obszerne archiwum. Co do Kazimierza… powinien sobie kupić węża.. ten to zawsze będzie samcem, przynajmniej z nazwy 😉

Skomentuj Margret Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *