Ojczulek wchodzi do domu i robi znaczącą minę. Krzywi się, jakby mu ktoś kazał zjeść larwy kokosowe albo kaszę (robale zjadłby szybciej). Tym razem powód niezadowolenia jest jednak inny. Umyłam podłogi, a staruszek tego nie znosi. Powtarza, że to forma ucisku, bo mu ogranicza swobodne poruszanie po mieszkaniu.
– Uważaj, żebyś wody nie wylał – mówię zaczepnie pomiędzy jednym a drugim sapnięciem wkurzonego staruszka.
Ojczulek najwidoczniej wrócił do domu w bojowym nastroju. Podchodzi do miski i markuje kopnięcia.
– Uważaj, bo naprawdę wylejesz i będzie kłopot – zrzędzę jak każda szanująca się baba.
– Będę robił, co będę chciał – odpowiada staruszek i przyjmuje postawę kogucika. Kiedyś pewnie przyjąłby postawę koguta, ale na moim wikcie…
– A ty gdzie byłeś, żeś taki waleczny wrócił? – pytam, śmiejąc się do rozpuku.
– Na meetingu dla uciskanych staruszków – rzuca ciętą ripostę osiemdziesięciotrzylatek.