Czasem człowiek chce dobrze, a wychodzi jak zawsze… 😉
Pani N. jest świetnym kierowcą, co udowodniła wielokrotnie. Bez względu na pogodę dowozi mnie bezpiecznie do różnych miejsc. Co tam mnie! Potrafi przewieźć tort bez najmniejszego uszczerbku. Ponad 200 kilometrów! Jest to o tyle dziwne, że gdyby miała go przenieść z pokoju do pokoju, a nawet z blatu na stół, poległaby niechybnie. W samochodzie kwiatek z głowy mu nie spadnie. Pamiętam jednak czasy, kiedy Pani N. była świeżo upieczonym kierowcą. Też jeździła bardzo bezpiecznie, tylko… nieco wolniej.
Pewnego dnia jechałyśmy ostrożnie krętą drogą prowadzącą przez wieś. Na liczniku jakieś 20 km/h. Zapadał zmrok. W samochodzie wyraźnie czuło się rosnące napięcie. Pani N. nerwowo kręciła się na siedzeniu.
– Przepraszam, że tak wolno jadę, ale boję się wjechać w jakiegoś psa albo kota –oznajmiła.
Zapewne rzuciłabym jakiś ostry komentarz, ale akurat łagodziłam swoje obyczaje i zmieniałam image z zołzy na wiedźmę. Westchnęłam ciężko i postanowiłam poprawić samopoczucie świeżo upieczonego kierowcy.
– Nie przejmuj się. Ten samochód z naprzeciwka jedzie tak samo wolno.
Rzeczywiście, światła widoczne na zakręcie poruszały się leniwie.
W tym miejscu powinnam napisać, że dumnie wypięłam pierś, ale zdanie brzmiałoby zbyt atrakcyjnie jak na uzyskany efekt. Daruję sobie. Zresztą mój dobry nastrój prysnął zbyt szybko, żeby mu poświęcać czas. Zniknął dokładnie wtedy, kiedy minęliśmy pojazd. Właściwie dwa pojazdy. Rowerzystów jadących ramię w ramię i prowadzących intensywną konwersację. 😀