Brat

Obrus sprawia, że stary stół nabiera odświętnego charakteru. Stroik kupiony w pobliskiej kwiaciarni współgra z kolorami bombek. Jeszcze talerze i sztućce. Jedno nakrycie, drugie, trzecie. Przy czwartym talerzu Anna się zatrzymuje. Patrzy uważnie, jakby z biało-niebieskiego fajansu chciała wyczytać, czy wieczorem ktoś będzie z niego jadł. Tak naprawdę wie, że talerz pozostanie czysty, ale nie przestaje marzyć. Może w przyszłym roku? Ile lat musi jeszcze minąć? I czy zdąży tego doczekać?

Marek i Magda jak zwykle się spóźniają. Anna nerwowo spogląda na zegarek i przewraca kawałki ryby. Wyschną na wiór.

W końcu się zjawiają. Przepraszają za spóźnienie i układają prezenty pod choinką. Wielokolorowy papier nie podoba się Annie, psuje obrazek, który przygotowała z wielką starannością.

– Mamo, siadajmy już, bo jestem głodny – pogania Marek, który najwyraźniej zapomniał, że opóźnienie wynikło z ich winy. A tak naprawdę pewnie z winy Magdy. Znowu się pindrzyła, myśli z niechęcią Anna i przygląda się welurowej sukience synowej. Za krótka na tę okazję. No i nie pasuje do grubych nóg. Że też ta kobieta nie ma w sobie za grosz samokrytycyzmu. Za to innym potrafi wytknąć wszystko. Teraz też kręci nosem na dekorację i mówi, że nie lubi szarego. Tandeciara!

– Mamo, rybka genialna! – Marek próbuje poprawić nastrój matki.

Anna uśmiecha się z wysiłkiem, znowu zerka na puste miejsce. W jej domu ten symbol nabiera szczególnego znaczenia. Dodatkowy talerz nie czeka na nieznajomego, ale na tego jednego, upragnionego gościa.

– Trochę za sucha – krytykuje Magda.

– Byłaby lepsza, gdybyście się nie spóźnili. Pewnie jak zwykle przez ciebie. – Anna nie potrafi się powstrzymać.

– Rozczaruję cię, ale tym razem to twój syn się guzdrał. Najpierw zmieniał koszulę, później nie mógł się zdecydować na krawat, więc pretensje kieruj pod jego adresem.

Anna patrzy na synową bez cienia uśmiechu. Choć nienawidzi tej kobiety jak nikogo na świecie, musi znosić jej obecność przy stole. Niemal codziennie zastanawia się, co by było, gdyby ta zepsuta, wstrętna dziewucha nie złapała jej syna na dziecko. Gdyby w ogóle nie pojawiła się w ich rodzinie.

– Co u Wiktorii? – pyta, żeby przerwać nerwowe milczenie.

– W porządku. Ma przyjechać w przyszłym miesiącu.

– A święta? Gdzie je spędza? Z…

– Nie, wyjechała z przyjaciółmi – przerywa Magda.

No tak, tego imienia boi się jak ognia. Najlepiej udawać, że jego właściciel nie istnieje. Anna bardzo chce dokończyć pytanie, sprawić, żeby choć w ten sposób Marcin pojawił się przy stole, ale widzi błagalny wzrok Marka i rezygnuje.

Wieczorem chowa do szafy elegancko zapakowane pudełko. Przygląda się prezentom, które czekają na rozpakowanie. Święta, urodziny. Zrobił się z tego spory stos. Niedługo będzie musiała zwolnić miejsce na kolejnej półce.

Kiedy dzwoni telefon, błyskawicznie wciska zieloną słuchawkę.

– Halo? Halo?! Kto mówi? Marcin, to ty? Odezwij się, proszę. Synku… – Głos jej się łamie. Po chwili jest już po wszystkim. Ktoś po drugiej stronie kończy połączenie. Anna jeszcze raz spogląda na ekran. Numer prywatny. I tym razem nie oddzwoni.

Pierwszego dnia świąt Marek wpada sam. Magda podobno źle się czuje. Anna dobrze wie, że to nieprawda.

– Mamcia, już nie mogę. Mam dość – jęczy Marek, kończąc uszka z barszczem.

– Ja też mam dość – mówi Anna ze złością. Syn patrzy na nią zaskoczony.

– Czego masz dość? – pyta, choć tak naprawdę domyśla się, o czym mówi matka.

– Wszystkiego. Wczoraj znowu odebrałam głuchy telefon. To na pewno Marcin. Musisz z nim porozmawiać, słyszysz? Musisz!

– Mamo, dobrze wiesz, że próbowałem. On nie chce rozmawiać.

– A dziwisz mu się?! Jak mogłeś…

– Mamo, błagam! Ile razy można wałkować ten temat?!

– Tyle razy, ile będzie trzeba. Mam dwóch synów i nigdy o tym nie zapomnę. Chcę mieć was obu przy sobie.

– Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Marcin postawił twarde warunki: albo on, albo ja.

– To wszystko przez nią, przez tę dziwkę!

– Mamo, proszę cię!

– Przecież to prawda! Omotała cię!

Marek nie ma pojęcia, ile razy już toczył podobną rozmowę. Ile razy przekonywał matkę, że jest tak samo winny jak Magda. Bezskutecznie. A Marcin? Zdaniem matki o winie starszego syna w ogóle nie może być mowy. Dla Marka nie jest to tak oczywiste. W końcu to brat zdecydował, że zostaje w kraju, choć nie miał ani dobrej pracy, ani perspektyw. Po cholerę się uparł?! Kiedy w końcu przyjechał, było za późno.

Magda… Marek długo próbował zabić tę miłość. Może gdyby nie mieszkali razem, byłoby łatwiej, a tak… Kiedy tylko widział bratową, zapominał o składanych obietnicach. Zapominał, że musi przezwyciężyć rodzące się uczucie dla dobra rodziny.

Pewnego dnia stracił hamulce. Z rozczochranymi włosami i w kusej koszulce Magda wyglądała szczególnie ponętnie. Nie potrafił się powstrzymać. Objął ją. Nie wyrywała się. Obróciła w jego stronę zaspaną twarz, na której nie dostrzegł zaskoczenia. Wiedziała. Chciała tego tak samo jak on. Nigdy nie zapomni chwili, kiedy ją pocałował. Fali namiętności, która pchnęła ich na kuchenną podłogę. Oczywiście czuł później wyrzuty sumienia, ale wiedział, że zrobi to kolejny raz. I jeszcze jeden, i jeszcze…

Marcin pojawił się kilka miesięcy później. W końcu zdecydował się porzucić wynajmowaną kawalerkę i byle jaką pracę. Uznał, że Wiktoria tęskni za matką, a jego małżeństwo powoli się rozpada. Nie domyślał się jeszcze, że brat ma w tym udział.

Po przyjeździe Marcina zrobiło się nerwowo. Napięcie panowało między wszystkimi domownikami, udzieliło się nawet Wiktorii. Marek nie mógł patrzeć, jak Magda ratuje swoje małżeństwo. Podobno ze względu na córkę. Chciał się wyprowadzić, ale nie potrafił znaleźć racjonalnego pretekstu. Kiedy tylko zaczynał rozmowę, brat mówił, że to nie ma sensu. Powinni trzymać się razem.

Magda szybko zrozumiała, że się nie uda. Kilka lat rozłąki zrobiło swoje. Nie śmiali się już  z tych samych dowcipów, nie czytali tych samych książek. Ona lubiła jeść w łóżku, on tego nie znosił, ona chciała się bawić, on wieczorami siedział przy komputerze.

W końcu powiedziała, że odchodzi. Marcin nie wydawał się zaskoczony. Doskonale czuł, że jego małżeństwo przestało istnieć. Wyprowadził się, zabierając ze sobą Marka, który nie miał odwagi wyjawić prawdy.

Wydało się, kiedy Wiktoria zastała ich w sypialni. Marek zaspał i nie zdążył wyjść przed świtem. Marcin go nie uderzył. Patrzył tylko i powtarzał:

– Jak mogłeś?

Marek nie próbował tłumaczyć, wyjaśniać. Nie wiedział, jak miałby to zrobić. Spróbował dopiero kilka miesięcy później. Bez skutku. Kolejne próby też skończyły się fiaskiem. Właściwie dawno przestałby próbować, gdyby nie matka. Kiedy się dowiedziała, urządziła Markowi i Magdzie istne piekło. Ich kontakty ograniczyły się do krótkich telefonów, choć w międzyczasie Marek i Magda wrócili do kraju. W końcu jednak Anna wyciągnęła rękę do syna.  Przecież kochała ich obu. Znacznie trudniej przyszło jej zaakceptować obecność Magdy, ale Marek był w tej kwestii nieugięty.

Marcin nie zrozumiał decyzji matki. Kiedy próbowała z nim rozmawiać, postawił twarde ultimatum: albo on, albo ja. Nie potrafiła zamknąć drzwi przed młodszym synem, więc Marcin zniknął, a jej pozostało czekać i liczyć, że czas naprawdę leczy rany. Wciąż wierzyła, że Marcin stanie w drzwiach i jak zwykle powie:

– Mamuśka, jesteś aniołem.

– Marek, zapytaj Wiktorię o adres – prosi po raz kolejny.

– Mamo, przecież wiesz, że mi nie poda. Obiecała ojcu i nie złamie słowa. Może ty spróbujesz?

– Próbowałam, ale jest uparta jak osioł. Nie wiem już, co mam robić, jak do niej mówić.

– Sama widzisz. To bez sensu.

– Co jest bez sensu?! To, że chcę mieć was obu przy sobie? Nie masz dzieci, więc nie rozumiesz…

– Jasne! Znowu to samo! Mamo…

– Idź już! Idź do tej lafiryndy, która zniszczyła naszą rodzinę!

– Mam tego dość! Kocham Magdę i nie pozwolę jej obrażać! Może się zastanowisz, czy Marcin sam nie jest sobie winien?! Najpierw upierał się, że nie wyjedzie z Polski, a później nie zrobił nic, żeby ratować to małżeństwo. Przegrał je na komputerze, przed którym ślęczał, kiedy tylko był w domu!

– Jasne, a wam to było na rękę. Nawet jeśli to prawda, nie miałeś prawa sięgać po jego żonę! Jesteś jego bratem, a wbiłeś mu nóż w serce!

Marek wie, że matka ma rację. To argument, który ucina wszelkie dyskusje, obezwładnia. Był bratem. Nie powinien o tym zapomnieć, ale miłość do Magdy okazała się silniejsza.

– Rzeczywiście już pójdę, nie chcę, żeby Magda siedziała w święta sama.

– Jasne, ja mogę, ona nie. – Anna wstaje i wychodzi do kuchni. Nie odprowadza syna do drzwi, nie żegna się z nim. Nie potrafi. Zostaje sama z nienawiścią do synowej, z tęsknotą za synem i z pragnieniem, żeby to wszystko okazało się snem.