Pani N. i Pan Bell, czyli przepis na mieszankę wybuchową

Ludzie twierdzą, że przyjaźń jest ogromną wartością. Upierają się, że każdy powinien mieć co najmniej jednego przyjaciela. Na fali powszechności zjawiska powstały dziesiątki tysięcy przysłów, filmów, piosenek i książek. A czy piewcy przyjaźni wiedzą, ile problemów niesie ze sobą fakt posiadania przyjaciela? I nie chodzi tu o perturbacje emocjonalno-charakterologiczne, które zawsze się zdarzają, ale o inne dziwne sytuacje, w których człowiek myśli, że lepiej było żyć spokojnie i nie przygarniać tej ofermy, z którą nikt nie chciał siedzieć. ?

***

Niedziela, szósta rano. Dzwoni telefon. Jestem po imprezie, z której wróciłam o czwartej nad ranem. Wiem, jak mam na imię i przy odpowiednim skupieniu nie pomylę nóg z rękami, reszta pozostaje wielką  niewiadomą. Ale telefon w niedzielę rano trzeba odebrać. Nie wróży nic dobrego. Po pięciu minutach ustawiania ostrości zmysłów udaje mi się ustalić, że dzwoni Pani N. Pewnie nastąpił prawdziwy kataklizm, skoro zdecydowała się na telefon o tej porze.

– Pamiętasz tę imprezę sprzed dziesięciu lat u Romka? – słyszę w słuchawce.

Romek, Romek… A ten! Impreza? Może i była.

– Mhm… – mówię na wszelki wypadek.

– Świetnie. Więc skoro pamiętasz imprezę u Romka, to na pewno doskonale pamiętasz też rozmowę o Tomku – brnie dalej Pani N.

Tomek, Tomek… A! Wysoki blondyn. Ok.

– Mhm….

– Super, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! – Okrzyk powoduje, że w mojej głowie pojawia się pulsujący ból. – Więc w trakcie tej rozmowy o Tomku powiedziałam, że go nie lubię.

Nie lubi go? Dlaczego? Fajny gość.

– Mhm… – mruczę, bo ostatnia rzecz, na którą mam teraz ochotę, to kampania zapobiegająca niechęci wobec Tomka.

– Ekstra! Ty to jednak masz pamięć! Więc ja powiedziałam, że go nie lubię…

– Mhm… – mruczę i zastanawiam się intensywnie: Co ona, do cholery, chce?

– A co ty mi wtedy odpowiedziałaś?

– Słucham?!

– No co mi wtedy odpowiedziałaś? – powtarza Pani N. zdziwiona brakiem rozumienia tekstu po drugiej stronie.

– Dzwonisz do mnie o szóstej rano w niedzielę, żeby mnie zapytać o rozmowę na imprezie sprzed dziesięciu lat?! Piszesz wspomnienia, czy co, do cholery?! – Czuję, że ciśnienie szybuje w górę jak po wypiciu podwójnego espresso.

– Nie musisz się od razu denerwować! Tak sobie po prostu myślałam i przypomniała mi się tamta rozmowa, ale już twojej odpowiedzi naprawdę nie pamiętam. Próbowałam odświeżyć pamięć, uwierz mi, ale jak nie dałam rady, pomyślałam, że zapytam ciebie – Głos brzmi lekko, niemal radośnie, a ja fantazjuję o uduszeniu jego właścicielki.

***

Pewnego miłego, spokojnego popołudnia odzywa się telefon. Właśnie próbuję się zrelaksować, gotując i czytając. Nic z tego!

– Cześć. Szybko daj mi numer telefonu do Grześka! (kolega, który mieszka w stolicy) – słyszę w słuchawce gorączkowy głos Pani N.

– Ale…

– Daj mi ten numer do niego, bo za chwilę karta mi się skończy! (wyjaśnienie dla młodego pokolenia: były czasy, kiedy telefon komórkowy nie istniał) – wrzeszczy Pani N., co oznacza, że sytuacja jest już naprawdę podbramkowa.

Podaję numer, telefon milknie. Dziesięć minut później dzwoni znowu.

– Dobra, szybko ci powiem, co i jak, bo z Grześkiem już rozmawiałam i nie ma go w mieście, dzwoniłam też do Janka (mąż), a parę impulsów na karcie mi zostało. Jestem na dworcu w Warszawie, ale brakło mi pieniędzy na bilet i nie mam jak dojechać do domu – mówi Pani N., burząc mój z trudem budowany spokój i uaktywniając moje szare komórki.

– To kup na stację wcześniej – proponuję po chwili.

– Te cholerne pociągi albo nie zatrzymują się po drodze, albo daleko od Krakowa.

– Może bilet kredytowy… – pada kolejna propozycja, która ma spowodować, że Pani N. nie zamieszka na warszawskim dworcu.

– Nie mam dowodu osobistego przy sobie. Muszę kończyć. Cześć!

Telefon milknie. Stoję przez kilka minut ze słuchawką w dłoni i zastanawiam się, czy coś jeszcze może zrobić. Nic nie wymyślam i dzień mam zmarnowany. Dopiero rano Pani N. odzywa się znowu. Z domu. Przekonała konduktorkę, że mąż doniesie brakującą kwotę na dworzec i w ten sposób udało się jej dotrzeć do celu. Oddycham z ulgą.

***

Wracam z wczasów i rozmawiam z Panią N., która leży w szpitalu.

– Ja tu umrę z nudów – jęczy w słuchawkę.

– Daj spokój, jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymasz. – Staram się brzmieć przekonująco, choć myślę, że też bym umarła z nudów, leżąc całymi dniami.

– Ale ja już naprawdę nie mogę! – Nigdy nie byłam dobrą aktorką, więc koleżanki nie przekonałam.

– Poczytaj, porozmawiaj z kimś, zrób cokolwiek, tylko przestań jęczeć. Kończę. Pa! – Za to umiem spławiać po mistrzowsku.

Pół godziny później telefon komórkowy odzywa się ponownie. Patrzę na wyświetlacz. Znowu Pani N. Pewnie będzie jęczeć i biadolić. Może nie odbierać? Poczucie obowiązku jednak zwycięża i wciskam zieloną słuchawkę.

– Co tam? – mówię, udając zainteresowanie życiem szpitalnym.

– Już się nie nudzę! – oznajmia radośnie Pani N. – Ani trochę!

– A czym się zajęłaś? – Nadal udaję zainteresowanie.

– Nogi oglądam!

Nogi???  Majaczy? Dzwonić do lekarza dyżurnego, żeby jej dali jakieś leki?

– Jakie nogi? – pytam ostrożnie.

– Te, które wystają spod mojego łóżka!

Cholera, skąd wziąć numer lekarza dyżurnego?!

– A czyje to nogi?

– Antyterrorysty!

Ta przeklęta służba zdrowia! Człowiek jest tam zupełnie niedopilnowany ! Kobieta leży w szpitalu, majaczy i nikt tego nie widzi!

– Słuchaj, a jest tam jakaś pielęgniarka, żebyś mogła ją poprosić do telefonu?

– Nie, skąd! Oni teraz tu mają trzy światy z tym alarmem bombowym!

– Z jakim alarmem bombowym?! – Już nie muszę udawać zainteresowania. Podobnie jak wszyscy pasażerowie autobusu, którzy patrzą na mnie ze zdziwieniem.

– No przecież ci właśnie mówię! Wyszłam z kroplówką na fajkę przed szpital i już wrócić nie mogłam, bo wszystko odgrodzili. Cudem kogoś przekonałam, żeby mnie wpuścił, bo zostałam tam jak ostatnia idiotka ze stojakiem. Bałam się, że jak się nie doliczą pacjenta, zrobi się afera! A teraz przeczesują wszystko! I dlatego już się nie nudzę! Myślisz, że to ściema, czy naprawdę ktoś bombę podłożył? 😀