O tym, jak Pani S. założyła harem

Wpis popełniony na trzeźwo, choć niektórzy mogą nie uwierzyć… 🙂

Tak naprawdę chciałam założyć Instagram. Poznawczo i z chwilowego nadmiaru czasu. Chcieć to móc. Założyłam.

Wrzuciłam dwa rysunki brata i zdjęcie własnego oka. Pojawiło się dwóch obserwatorów. Młodych, przystojnych i najprawdopodobniej arabskiego pochodzenia. Pani N. powiedziała, że zwabił ich dekolt nakreślony ręką brata, a nie głębia mojego oka. Ta to potrafi wesprzeć człowieka. Kiedy opublikowałam zdjęcia śmietanki, jeden obserwator zniknął. Możliwe, że uczulony na laktozę albo weganin. Wykazałam się empatią. W końcu laktozy nie toleruję ja, produktów odzwierzęcych Pani N. Postanowiłam zadowolić arabskiego weganina z uczuleniem na laktozę, wrzuciłam marchewkę. A właściwie siebie w roli marchewki. Pełne zaskoczenie! Liczba arabskich wegan uczulonych na laktozę gwałtownie wzrosła. Widać, że marchewki cieszą się wśród nich sporym powodzeniem. Ciekawe, czy najpierw lubią skubnąć natkę, czy od razu chrupią całą.

Ponieważ szukam nowej ścieżki zawodowej, pomyślałam, że zacznę eksportować marchewki na Bliski Wschód! Ekscytowałam się dwie długie minuty, zanim doszłam do wniosku, że to kosztowne. Trzeba kupić wielbłądy, zatrudnić jeźdźców. Suszone mięso, bukłaki, okulary przeciwsłoneczne… Poważna inwestycja! Wykreśliłam z kajecika pomysł z karawaną.

Tu będzie dygresja. Na wypadek, gdyby któryś z amatorów warzyw zajrzał na blog.

Jakiś czas temu wdałam się w dyskusję na temat gender i feminizmu z dwudziestoma wytatuowanymi facetami. Kiedy emocje sięgnęły zenitu, jeden z nich wypalił: Pani powinna się cieszyć, że nie mieszka u Arabów! Inaczej pani ojciec musiałby być właścicielem Microsoftu. Tylko on byłby w stanie kupić tyle wielbłądów, że ktoś wziąłby za żonę taką pyskatą babę! 

Ojczulek Microsoftu nie posiada, choćby w postaci produktów, więc na wielbłądy nie ma co liczyć. Nawet na jednogarbną szkapinę. Chyba że ktoś połakomi się na zdjęcie Ojczulka na wielbłądzie. Uprzedzam – zwierzę dorodne, odkarmione, o Tatusiu nie można tego powiedzieć. Co się dziwić, wielbłąda karmi beduin, Ojczulka ja. Tak więc nie ma co liczyć nie tylko na wielbłąda, ale też na porządną kuchnię. Można co najwyżej wziąć pyskatą babę. Nie polecam. 🙂

Na koniec dygresji zadzwonił Mojaczek. Zapytał, co robię. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że podrywam chłopaków na Instagramie i jak tak dalej pójdzie, to założę harem. Harem! Właśnie! Tak oto znalazłam się w baśniach z tysiąca i jednej nocy. W mojej wersji, oczywiście.

Wyobraźnię mam bujną, więc byłam w stanie wykroić sobie wcięcie w talii. Trochę zaszalałam, ale co się dziwić. Jak się przez całe życie jest Pieńkową Damą, to chce się choć w baśniach z tysiąca i jednej nocy mieć figurę Sophii Loren. Wcięta jak nigdy zabrałam się za powiększanie Wyjątkowo Przyczajonego Tygrysa i Skutecznie Ukrytego Smoka (historia nazwy TUTAJ). Najpierw odpadły „wyjątkowo” i „skutecznie”, ale było mi mało. Pozbyłam się „przyczajonego” i „ukrytego”. Efekt okazał się powalający! Uzbrojona w Tygrysa i Smoka wdziałam lokalne ciuszki. Coś tam zakryły, ale niewiele. Od razu uprzedzam, mandatu za nieobyczajny wybryk nie przyjmę. W końcu to mój harem i ja w nim rządzę. Ustaliwszy, kto ma władzę, spryskałam się orientalnymi perfumami, przeczesałam włosy i wyszłam na spotkanie dziewięciu miłośnikom warzyw uczulonym na laktozę…

Co było dalej, dowiecie się, kiedy napiszę „5o twarzy Pani S.”. Teraz mogę tylko dodać, że harem rośnie (za chwilę zacznie rozłazić się w szwach). Często dumałam, skąd się bierze popularność Instagrama. Już wiem. 😉

PS To, co ja zdziałałam wyobraźnią, inni podobno robią programami do obróbki zdjęć. 😀