Pani Nikt

Napisane z miłości do Pani Nikt

– Zabierz go, muszę odpocząć!  – Ostry głos Pana Domu dopadł kobietę w kuchni.

Pobiegła do pokoju, w którym jej syn opróżniał cukiernicę z wyrazem absolutnego szczęścia na twarzy. Rozczuliło ją to. Chciała się zatrzymać, ofiarując mu jeszcze kilka sekund, ale Pan Domu żądał natychmiastowej reakcji. Czuła jego napięcie wywołane obecnością syna. Posłusznie odciągnęła Piotrusia od cukiernicy. Część białych kryształków rozsypała się na stole, część została na wilgotnej ręce. Chłopiec zaczął zlizywać resztki cukru, ale na jego twarzy nie było już radości, tylko zniecierpliwienie i zalążki buntu. Pani Nikt nie chciała dopuścić do napadu złości, dlatego obiecała chłopcu wodę i wyciągnęła go z pokoju. Zamknęła drzwi. W ten sposób stworzyła Panu Domu oazę, w której mógł w końcu odpocząć.

Wróciła do sprzątania kuchni. Wcześniej spełniła obietnicę i postawiła przed synem miskę z wodą. Przez chwilę obserwowała zabawę. Pozwoliła sobie na uśmiech, widząc, jak wyraz szczęścia wraca na twarz dziecka. Nie chciała myśleć o niezadowoleniu terapeutów i o tym, że utrwalając rutynowe zachowania, niszczy czyjąś pracę. Przyjmowała do wiadomości wszystkie argumenty, ale jednocześnie oczekiwała odrobiny zrozumienia dla siebie. To był jedyny sposób na ujarzmienie Piotrusia, a w tym mieszkaniu prawo Pana Domu do poobiedniej drzemki stanowiło nienaruszalną świętość.

Pani Nikt zastanawiała się czasem, czy mąż jeszcze pamięta o jej istnieniu, czy też w jego świadomości skurczyła się do ręki, która podaje obiad i usuwa Piotrusia z zasięgu wzroku. Bywały chwile, kiedy ta ręka zaciskała się w pięść, dusząc bunt, rozpacz i chęć ucieczki. Krótkie chwile, kiedy Pani Nikt ustępowała miejsca długowłosej studentce politechniki. Na tyle odważnej, by marzyć o szczęśliwej rodzinie. Szczęście. Kiedy o nim myślała, po jej twarzy błąkał się uśmiech. Coraz bardziej zgorzkniały, coraz częściej przypominający grymas bólu. Dzisiaj szczęściem były trzy godziny snu, chwile, kiedy Piotruś, zajęty zabawą, przypominał zdrowych rówieśników, wizyta w salonie fryzjerskim, na którą pozwalała sobie raz na pół roku.

Chłopiec przerwał zabawę. Wstał i ruszył w kierunku drzwi, za którymi zniknęła cukiernica. Pani Nikt nie mogła na to pozwolić. Wypuściła z rąk szklankę i rzuciła się w pogoń. Za plecami kobiety rozległ się brzęk tłuczonego szkła, ale nie zareagowała, zajęta walką o święty spokój Pana Domu. Zdążyła! Sprawiło jej to satysfakcję. Miała gorzki smak. Kilkanaście lat wcześniej Pani Nikt planowała karierę naukową, teraz osiągała sukcesy, ścigając syna. Zabrała Piotrusia do pokoju, który dzieliła z nim od chwili, gdy pojawił się na świecie, a właściwie od momentu, kiedy lekarze uznali, że można go zabrać do domu.

Pani Nikt minęła drzwi oddzielające ją od pozostałej część rodziny. Czasem miała poczucie, że to tylko wytwór jej wyobraźni, że Asia i Dawid nie istnieją. Byli tam. Słyszała muzykę i głos starszego syna. Pewnie rozmawiał przez telefon. Zamknięte drzwi były wołaniem o normalność, dlatego Pani Nikt nie zamierzała ich otwierać. Pozwalała też zamkniętym drzwiom odgrodzić ją od oczu pełnych gniewu i pretensji. Starsze dzieci na każdym kroku dawały do zrozumienia, kogo winią za sytuację w domu. Niepotrzebnie. Było w niej wystarczająco dużo poczucia winy. Przeczytała wszystkie publikacje na temat autyzmu, zastanawiając się, co zrobiła nie tak. Wiedziała, że naukowcy już dawno przestali obwiniać matki, ale nie przyjęła tej informacji. Nie można jej zarzucić, że nie próbowała. Naprawdę. Od ośmiu lat walczyła o spokój sumienia. Bezskutecznie.

Pani Nikt weszła do pokoju, ciągnąc za sobą protestującego Piotrusia. W takich chwilach czuła, jak szybko rósł w siłę. Jeszcze kilka lat i nie da rady. Nadejdzie czas, kiedy on będzie dorosłym mężczyzną, a ona starą kobietą, której nie starcza sił, żeby zająć się autystycznym synem. Kobietą… Tak naprawdę przestała nią być, rodząc trzecie dziecko. To brzmiało jak paradoks, ale było prawdą. Swoją kobiecość Pani Nikt złożyła na ołtarzu macierzyństwa. W tym fakcie nie było nic wyjątkowego, bo spotykało to wiele kobiet, różniła się od nich tym, że nie miała odwrotu. Nawet, gdyby bardzo chciała. Oddychała dla Piotrusia. Tak będzie już zawsze.

Tą myślą odpędziła wspomnienie dnia, w którym jeden, jedyny raz odważyła się pomyśleć inaczej. Kiedy pragnienie spokoju wygrało z miłością do dziecka. Tego dnia poczuła, że nie chce być dłużej matką autystycznego Piotrusia i znalazła sposób, żeby tak się stało. Wieczorem położyła się obok syna. Chciała go przytulić i ostatni raz poczuć jego zapach. Ta mieszanina mydła, rozgrzanej skóry i moczu uratowała jej życie. Pragnienie spokoju wyrzygała, uważając, żeby nie nakrył jej nikt z domowników. Następnego dnia usłyszała od Pana Domu, że jest beznadziejną matką. Zgodziła się z nim, ale nie dlatego, że pozwoliła Piotrusiowi nasikać na ulubiony fotel męża. Była beznadziejną matką, bo chciała zostawić syna samego. W ten sposób pozwoliłaby zamknąć go w jakimś ośrodku, gdzie przestałby być Piotrusiem, a stałby się przypadkiem. Tym cuchnącym bachorem, który godzinami potrafił się bawić własnym moczem.

Pani Nikt usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Był sygnałem, że Pan Domu zakończył popołudniową drzemkę i czekał na kawę. Kobieta podniosła się z tapczanu i ruszyła do kuchni.