Olej Hummelsa czy olej kokosowy?

Kilka dni temu świat wstrzymał oddech. Wszystkimi wstrząsnęła informacja o… sprzeczce pomiędzy Matsem Hummelsem a Robertem Lewandowskim. Jak to: nie wstrząsnęła?! Oczywiście, że wstrząsnęła, tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiliście! Gdybyście zalegli na kozetce i poddali się psychoanalizie, docierając do swojego id, zrozumielibyście, że konflikt na linii Lewandowski – Hummels determinuje Wasze działania. No! A skoro sprawa jest tak ważna, to czas się nią zająć.

Otóż jak donoszą media, istotą sporu miała być postawa Roberta Lewandowskiego na treningu. Ulubieniec Polaków wiązał buty, kiedy jego drużyna traciła bramkę! Znacznie bardziej zaangażowany Mats Hummels się zirytował i nawymyślał koledze. Oczywiście Lewy nie pozostał dłużny i tak oto doszło do sprzeczki, którą żyją media. Co znowu? Jak to: nie żyją?! Lewą (ups!) nogą dzisiaj wstaliście, czy co? Jak mówię, że żyją, to znaczy, że żyją. Rozpisują się o niej na wszystkie możliwe sposoby! Dziennikarze zastanawiają się, kto miał rację, szukają drugiego dna, w nerwowej reakcji Polaka widzą zapowiedź transferu do Realu Madryt, analizują pyskówkę w kontekście rozstania Lewandowskiego z menadżerem, próbują powiązać konflikt z sytuacją klubu. Myślę, że sprawa będzie mieć ciąg dalszy… Czuję, że za kilka dni ktoś napisze artykuł analizujący wpływ diety państwa Lewandowskich na sytuacje podbramkowe albo boiskowej awantury na dziurę ozonową, a w sprzedaży pojawią się zestaw polsko-niemieckich ćwiczeń pojednawczych, poradnik: „Jak zawiązać buty i nie zostać przyłapanym” i suplement diety „Olej Hummelsa”, oczywiście sygnowane nazwiskiem polskiego piłkarza. Należałoby się też poważnie zastanowić, czy sytuacji nie powinny przeanalizować czynniki rządowe, wszak konflikt ma podłoże międzynarodowe. Może by tak pomyśleć o jakimś zespole parlamentarnym, który zbada, czy wydarzenia na treningu nie mogą się stać podstawą do zerwania stosunków dyplomatycznych z Niemcami, ewentualnie, czy nie były inspirowane przez izraelski wywiad. W końcu: gdzie dwóch się bije, tam trzeci… No właśnie! A może to tajny plan Tuska? W takim przypadku sprawdzi się komisja śledcza…

Tymczasem wydarzenia z monachijskiego stadionu przywołały pewne wspomnienie… Jakieś dwadzieścia siedem lat temu postanowiłyśmy z Panią N. wyrzeźbić swoje ciała. Zapisałyśmy się na zajęcia sportowe i dwa razy w tygodniu wylewałyśmy siódme poty, próbując zamienić nadmiar tkanki tłuszczowej na pięknie zarysowane mięśnie. Ja marzyłam o talii osy i biuście Pameli Anderson, Pani N. o rozmiarze 36. Tak, to było nierealne, ale kto głupiemu zabroni… W pogoni za iluzją dwa razy w tygodniu wędrowałyśmy na salę i poddawałyśmy się prawdziwym torturom. Na dodatek za to płaciłyśmy! Musiało nas to strasznie frustrować, bo właśnie wtedy pierwszy i, póki co, ostatni raz wzięłyśmy się za łby. W jednej chwili człapałyśmy do szatni, powłócząc nogami, a w następnej tarzałyśmy się po podłodze, drapiąc, gryząc i wczepiając się w kudły przeciwniczki. Nie mam pojęcia, o co poszło. Nie wydaje mi się, żeby powodem było słabe zaangażowanie w zajęcia. Transfer do Realu Madryt i inspiracja izraelskiego wywiadu też raczej nie wchodzą w grę. Pewnie w końcu do nas dotarło, że istnieją jednak rzeczy niemożliwe… O naszej bójce nikt nie napisał, nie dokonał wnikliwej analizy przyczyn i skutków. Nie wypuściłyśmy z jej okazji linii kosmetyków na zadrapania, nie wprowadziłyśmy do sprzedaży kolekcji różowych rękawic bokserskich. Nie zarobiłyśmy niczego poza zadrapaniami i przerzedzonymi plackami na głowie. I może jeszcze poza poczuciem, że jedna mała bójka prawdziwej przyjaźni nie szkodzi.

Po treningu Bayernu Lewy i Hummels nie podali sobie rąk. My okazałyśmy się znacznie mniej zaciekłe. Otarłszy krew, pot i łzy, poszłyśmy do domu razem, zgarniając po drodze buty, które wyleciały przez okno. Jak znam życie, po pięciu minutach paplałyśmy w najlepsze i gdyby ktoś nas zapytał, o co poszło, nie potrafiłybyśmy odpowiedzieć. Ot, takie kameralne KSW… 😉