Kiedy brakuje słów

Czytam fragmenty rozmowy z żoną Piotra Kijanki i mam wrażenie, że ktoś pozwolił mi zdobyć szczyt człowieczeństwa. Wniósł mnie tam na plecach, opowiadając o bólu, ale też dziękując za lata spędzone z ukochanym mężczyzną. Planując zmiany na bulwarach nadwiślańskich. Rozpaczliwie walcząc, żeby nadać choć odrobinę sensu śmierci ukochanego człowieka. Dzieląc się miłością i wiarą do końca, ale też wielką siłą, którą podziwiam. Kończę lekturę i mimowolnie zastanawiam się, czy też bym tak potrafiła. Chcę, żeby pytanie pozostało retoryczne. Żeby nie było mi dane sprawdzić.

Choć wywiad dotyczy ludzkiej tragedii, mam poczucie, że płynie z niego pozytywny przekaz. Że człowiek to jednak brzmi dumnie.

A potem robię coś głupiego – czytam komentarze – i wprost ze szczytu spadam w otchłań najniższych ludzkich instynktów. Może sama zaplanowała? Po co o tym pisać?  Dlaczego wyszli osobno? A kim on był? Brnę przez kolejne strony i nie mogę uwierzyć… Powtarzam, że anonimowość, frustracja, trolle… i nadal nie rozumiem. Nie pojmuję, dlaczego niektórzy nie dostrzegają sensu tych słów. Dlaczego choć przez chwilę nie chcą czuć, że świat nie jest tak beznadziejny, jak wydaje się na pierwszy rzut oka.

Po raz kolejny brakuje mi słów…

Nie chcę tego rozumieć. Nie chcę tłumaczyć. Nie chcę… Po prostu.

Szczyt człowieczeństwa. Szczyt głupoty.

Jeden artykuł. Jedna historia. Jeden gatunek. Niestety.