Higieniczna panienka

Całkiem higieniczna ze mnie panienka. W końcu z przyzwoitego domu. Myję się systematycznie i kompleksowo. Zapach z reguły kontroluję. Od każdej reguły zdarzają się wyjątki i już!

Przed jakimiś świętami dostałam talony, z których można było skorzystać tylko w sąsiednim miasteczku. Nie było problemu, bo i tak jeździłam tamtędy do domu, ale ciągle nie mogłam się zebrać. W końcu wygospodarowałam czas i ruszyłam do sklepu. Jakąś godzinę później zakupy znalazły miejsce w licznych torbach, torebkach, reklamówkach i reklamóweczkach. Uff! Kobieta to jest jednak nadludzka istota, pomyślałam i dumnie wypięłam pierś. Udało się z 70B do 70C. Gdyby nie brak czasu, dociągnęłabym nawet do 70D, ale następny autobus odjeżdżał dopiero za godzinę. Wróciłam więc do 70B (dumnie wspieranych przez push-up) i ruszyłam na dworzec. Po stu metrach ciągnęłam za sobą nie tylko torby, torebki, reklamówki i reklamóweczki, ale też sporą stróżkę potu. Czułam, że przyzwoity zapach wymyka mi się z rąk, ale najgorsze miało dopiero nadejść.

W połowie drogi jedna z reklamówek pękła. Produkty potoczyły się po chodniku. Scena niemal filmowa. Odstawiłam torby i rozejrzałam się za męskim ramieniem. Jak film, to film. Wypielęgnowana dłoń zbierająca pomarańcze, spojrzenie błękitnych oczu, ślub. To się rozpędziłam… Tylko panowie sączący piwko na skwerku podnieśli głowy znad puszek, ale nie ruszyli na ratunek. Pewnie w miasteczku jest mało ławeczek i trzeba pilnować miejsc za wszelką cenę. Przez niedopatrzenie władz gminnych musiałam sobie poradzić sama. Uff! Udało się! Kobieta to jednak samodzielne stworzenie, pomyślałam i dumnie wypięłam pierś. Z 70B do 75C! Potem spojrzałam na zegarek i ruszyłam galopem.

Do autobusu wpadłam niemal w ostatnim momencie. Silnik zawarczał chwilę po tym, jak opadłam na siedzenie. Torby, torebki, reklamówki i reklamóweczki niezdarnie poupychałam wokół siebie. Właśnie kończyłam, kiedy dotarł do mnie obrzydliwy zapach. Rozejrzałam się podejrzliwie. Co za ludzie! Mydła nie widzieli?! Wody nie mają?! Smród narastał z siłą wodospadu. A raczej z siłą szamba. Jeszcze 10 minut, powtarzałam sobie, rozglądając się po autobusie. Żebym wiedziała, kto tak cuchnie, palnęłabym mu wykład o higienie! Pani w czerwonym płaszczyku? Pan w brązowej kurteczce?

Na kolejnym przystanku wysiadło kilka osób. Niestety żadna z nich nie była posiadaczką okropnego zapachu, który trzymał mnie na bezdechu od pięciu minut. Następny przystanek, znów pudło. I tak dalej, i tak dalej…

Ostatecznie w autobusie zostałam tylko ja. Był jeszcze kierowca, ale od początku pozostawał poza podejrzeniami, bo dzielił nas cały autobus. Wtedy dopiero się zaniepokoiłam i uważniej obejrzałam najbliższe otoczenie. Psią kupę rozmazaną na spodniach odkryłam po kilku sekundach. To niestety były moje spodnie, więc nie da się ukryć, że zapach również należał do mnie. Musiałam wpakować torby w dowód pieskiego życia, kiedy postawiłam je na trawniku, a później, biegnąc do autobusu, wtarłam wszystko w spodnie, sweter i całą resztę!

Jakoś udało mi się wrócić do domu, po kilku minutach przywróciłam kontrolę nad własnym zapachem, ale przez następne dwa miesiące jeździłam do domu następnym kursem. W tym o 15:20 nikt by nie uwierzył, że całkiem higieniczna ze mnie panienka, z przyzwoitego domu, co myje się kompleksowo i systematycznie i z reguły kontroluje zapach.