Dzisiejsze opowiadanie jest oparte na autentycznej historii. Usłyszałam ją bardzo dawno temu, więc mogłam przekręcić niektóre fakty, ale te najważniejsze pozostały niezmienione.
Kasia była studentką III roku wokalistyki. Właśnie wracała z Belgii, gdzie łatała nadwyrężony w ciągu roku akademickiego budżet, śpiewając w klubie jazzowym.
Podróż do domu była długa i nużąca. Wprawdzie miarowy rytm pociągu zachęcał do tego, żeby zamknąć oczy i odpłynąć w objęcia Morfeusza, ale Kasia nawet nie próbowała tego robić. Nie znosiła spania w pociągu. Tyle się nasłuchała o szajkach okradających podróżnych, że wciąż towarzyszył jej lekki niepokój. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś ograbił ją z ciężko zarobionych pieniędzy, które miały pomóc przeżyć kolejny rok studenckiego życia. Jej towarzyszowi widmo kradzieży najwyraźniej nie przeszkadzało. Spał w najlepsze, licząc zapewne, że strażniczka Kasia przypilnuje przy okazji także jego dobytku. Oczywiście przede wszystkim saksofonu, który nazwał „Sidneyem” na cześć swojego ulubionego saksofonisty jazzowego Sidneya Becheta. Na drugim miejscu były pewnie belgijskie piwa, których zapas spoczywał w granatowo-czarnym plecaku należącym do Tomka.
Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a potem głosy nowych pasażerów. Kasia spojrzała przez szparę pomiędzy zasłonkami. Zobaczyła Araba z niewielkim plecakiem. Po chwili zniknął w dalszej części wagonu. Kasia pomyślała, że podobają jej się tacy mężczyźni, ale nigdy nie wyszłaby za mąż za kogoś, kto mógłby ją źle traktować. Nasłuchała się historii o Polkach, które poślubiły muzułmanów. Wiedziała, że nie każdy Arab jest wyznawcą Allacha, ale…
Kasia spojrzała na zegarek. Jeszcze sporo czasu, zanim dojadą do Warszawy. Żeby jakoś wypełnić dłużącą się podróż, sięgnęła po kryminał. Zaczęła go czytać trzy tygodnie wcześniej, ale wciąż nie dobrnęła do końca i nie dowiedziała się, kto zabijał młode kobiety. Czytanie dzieła Johna Stewarta szło jej jak po grudzie, choć przecież uwielbiała książki o seryjnych mordercach. Przynosiły przyjemny dreszcz emocji. Nie za duży, bo tego Kasia nie lubiła. Była raczej zwolenniczką życiowej stabilizacji i świętego spokoju.
Pociąg znowu się zatrzymał. Głosy wsiadających, dźwięk rozsuwanych drzwi. Coraz bliżej i bliżej. W końcu zaszurały drzwi do przedziału, w którym siedziała Kasia. Tomek poruszył się, westchnął głośno, ale nie otworzył oczu. Tymczasem między zasłonkami pojawiła się głowa Araba. Aksamitne oczy uważnie zlustrowały przedział, ale widocznie mężczyźnie coś się nie spodobało, bo zamknął drzwi i ruszył dalej. Przystojny. Jakie miał długie rzęsy. Ech, natura nie jest sprawiedliwa – pomyślała Kasia, a potem wróciła do lektury.
Kiedy na kolejnej stacji zobaczyła dwóch śniadych mężczyzn z plecakami sunących korytarzem, poczuła niepokój. Od wydarzeń w Nowym Jorku nie upłynęło jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby widok osób, których uroda kojarzyła się z Półwyspem Arabskim, przestał niepokoić.
Pociąg ruszył. Kasia wróciła do lektury kryminału, ale nie potrafiła się skupić. W pewnym momencie drzwi do przedziału otworzyły się ponownie. Konduktor uważnie przyjrzał się niebieskookiej blondynce.
– Tomek, dawaj bilet – powiedziała Kasia, szturchając chłopaka.
– Nie, nie. Ja w innej sprawie. Przepraszam, czy ma pani telefon komórkowy? Muszę pilnie zadzwonić – powiedział mężczyzna.
– Tak, oczywiście – Kasia sięgnęła do torebki i wydobyła aparat.
Mężczyzna wystukał numer i po uzyskaniu połączenia zaczął mówić. Kasia poczuła, jak cierpnie jej skóra. Tomek, który obudził się i zaczął czegoś szukać po kieszeniach, zamarł z jedną ręką w kurtce.
Boże, tylko nie to! Zamach? Tu? W Polsce? – pomyślała Kasia.
– Proszę pani, istnieje prawdopodobieństwo zamachu – powiedział konduktor, oddając telefon. – Kazali mi zachowywać się jakby nigdy nic, ale mieć na oku tych Arabów. Będę przekazywać pani informacje, a pani poda je dalej. Ktoś się z panią skontaktuje za jakiś czas.
– Dobrze – powiedziała Kasia.
Przez chwilę siedziała jak sparaliżowana. Próbowała przyswoić to, co usłyszała. Zamach! Możemy zginąć! Boże… Nie oddałam stówki Renacie. Cholera, wyjdę na ostatnią świnię. O nie, ja mam we wrześniu poprawkę u profesor Kolasińskiej. Nie daruje mi, jeśli nie przyjdę. Jestem jeszcze młoda. Nie chcę umierać – dziewczyna próbowała uporządkować myśli. Machinalnie sięgnęła po kanapkę i zaczęła jeść. Po dwóch kęsach poczuła, że jest gotowa walczyć o ludzi krążących beztrosko po warszawskim dworcu, nieświadomych tego, że ktoś chce brutalnie przerwać ich życie. Ona pokaże tym cholernym Arabom, że Polacy to nie Amerykanie i tak łatwo z nimi nie pójdzie!
– Jeszcze zobaczycie, jak was blondynka załatwi – rzuciła mściwie i popatrzyła na kolegę, który nadal tkwił z ręką w kurtce.
– Hej, Tomek, co jest? – powiedziała do chłopaka i pomachała mu ręką przed oczyma.
Saksofonista drgnął gwałtownie.
– Jezu – jęknął, łapiąc się za głowę. – Ja nie chcę umierać. Kaśka, słyszysz? Ja nie chcę umierać!
– Opanuj się. Nie sprzedamy łatwo skóry – powiedziała Kasia, próbując uspokoić kolegę.
Tomek zignorował słowa dziewczyny. Rzucił się do plecaka i wyciągnął piwo. Wypił je niemal duszkiem.
– Muszę się pożegnać z rodziną – powiedział, sięgając po telefon komórkowy.
– Przestań, jeszcze nic się nie stało, tylko ich zaniepokoisz – Kasia próbowała go uspokoić, ale chłopak zignorował jej starania.
Przez następne kilka minut wystukiwał wiadomości, popijając drugie piwo.
– K…wa mać – powiedział w pewnym momencie.
– Co się stało? – zapytała Kasia.
– Komórka mi padła. Daj swoją – powiedział Tomek, wyciągając rękę.
– Nie mogę. Muszę oszczędzać baterię. Słyszałeś, że będą do mnie dzwonić.
– Kaśka, daj mi telefon. Muszę jeszcze napisać do kilku osób. Chcę powiedzieć Mirkowi, że może sobie zabrać moją kolekcję płyt, a Krzychowi oddam książki. I napiszę, że fajni z nich kolesie.
– Tomek, nie mogę – powiedziała Kasia, uruchamiając nieodkryte dotąd pokłady asertywności.
– Kaśka…
– Nie mo… – Kasia przerwała, bo konduktor pojawił się w przedziale.
– Na razie wszystko w porządku. Niech im pani powie, że nie zaobserwowałem nic podejrzanego – powiedział konduktor szeptem.
– Dobrze.
Kasia rzeczywiście powtórzyła tę wiadomość komuś, kto zadzwonił na jej numer. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. W tym czasie Tomek wyczerpał zapasy piwa i zasnął. Kasia nawet się ucieszyła, bo histeryczne reakcje saksofonisty burzyły jej koncentrację. Z trudem odpierała też jego prośby o udostępnienie telefonu. Mimo wszystko przed odpłynięciem w objęcia Morfeusza Tomek oznajmił Kasi, że bardzo ją lubi i że równa z niej babka. Potem pożegnał się z „Sidneyem”. Tak namiętnie całował saksofon, że Kasia nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem, narażając się na pełne wyrzutu spojrzenie chłopaka. Potem Tomek zasnął.
– Na tej stacji wsiądą do pociągu i przejmą obserwację – powiedziała Kasia konduktorowi podczas jego kolejnej wizyty w przedziale.
– Bardzo dobrze – ucieszył się starszy człowiek, który najwyraźniej miał już dosyć spoczywającej na nim odpowiedzialności.
Rzeczywiście, na kolejnej stacji w przedziale pojawili się mężczyźni, których przyprowadził konduktor, oświadczając, że chcą zamienić z dziewczyną parę zdań.
– Proszę wyjść z nami na korytarz i wziąć dowód osobisty albo paszport – powiedział jeden z mężczyzn.
Kiedy Kasia podnosiła się z siedzenia, ocknął się Tomek. Zobaczył w przedziale obcych mężczyzn i zaniepokoił się o los dziewczyny, którą najwyraźniej gdzieś zabierano. Nie bardzo wiedział, o co chodzi, ale postanowił odegrać bohatera, broniąc Kasi przed tajemniczymi mężczyznami.
– Panowie, zostawcie ją! Ona nic nie zrobiła – wybełkotał chłopak.
– Spokojnie, nic jej nie będzie – powiedział uspokajająco jeden z mężczyzn.
Tomek miał we krwi za dużo piwa, żeby myśleć racjonalnie. Rzucił się na pomoc.
– Tomek! Uspokój się! – wrzasnęła Kasia, bojąc się, że za chwilę krewki kolega zostanie brutalnie spacyfikowany.
Podziałało. Tomek usiadł, a Kasia opuściła przedział.
Żeby wiedzieć, jak skończyła się ta historia, nie trzeba być wielkim detektywem. Wiadomo przecież, że żadnego zamachu nie było. Na szczęście Arabowie okazali się zwykłymi pasażerami zmierzającymi do stolicy w pokojowych celach. Tomek wytrzeźwiał i długo musiał się tłumaczyć ze swoich esemesów. Mama do dzisiaj nie wybaczyła mu, że niemal przyprawił ją o zawał serca. A Kasia? Dziewczyna odkryła, że w sytuacjach ekstremalnych przestaje być eteryczną blondynką, która nie potrafi wbić gwoździa w ścianę i mdleje na widok krwi. Kiedy poczuła, że los wielu ludzi być może leży w jej rękach, zachowała się całkiem przytomnie. Książki Johna Stewarta nigdy nie doczytała do końca. Prawdopodobnie zostawiła ją w pociągu i nie mogła się już dowiedzieć, kto zabijał młode kobiety. Jakoś się tym nie przejęła. Cieszyła się, że przeczyta jeszcze wiele książek o seryjnych mordercach i poczuje przyjemny dreszcz emocji. Nie za duży, bo tego Kasia nie lubiła. Przecież była zwolenniczką życiowej stabilizacji i świętego spokoju.