Kolejowy dramat w trzech aktach

Ostatnio skorzystałam z usług polskich kolei. Oczywiście mogłabym ponarzekać, pokręcić nochalem, wydąć wargi i strzelić focha, ale jestem na tyle dziwna, że tego nie zrobię. Zamiast się dąsać, odświeżę wpis sprzed lat. 

Akt I

czas akcji: sroga zima w zamierzchłych czasach (bardzo, bo pracownika naukowego stać było na I klasę)

miejsce akcji: zatłoczony pociąg do Krakowa z awarią systemu ogrzewania

bohaterowie: Pani S., przyjaciółeczka – Pani N., pracownik Polskiej Akademii Nauk , konduktor (ten bardziej głupi niż bohaterski), mrożona masa pasażerska

Ogrzewanie nie działało. Kiedy temperatura na korytarzu stała się nie do wytrzymania, a śnieg wewnątrz pociągu przestał bawić, poszłyśmy szukać miejsc w przedziale. Były tylko w I klasie. Uznałyśmy, że warunki upoważniają nas do wkroczenia w ekskluzywne przestrzenie polskich kolei (temperatury ujemne, ale za to tylko 6 miejsc w przedziale i papier w toalecie!). Konduktor był innego zdania. Zażądał dopłaty! Długa dyskusja nie szła po naszej myśli, na szczęście wtrącił się pracownik naukowy zajmujący miejsce przy oknie. Wyjaśnił pracownikowi kolei, że ujemne temperatury w pociągu i brak miejsc w przedziałach stanowią jednak szczególne okoliczności. Konduktor odszedł, przeklinając pod nosem bezczelnych pasażerów I klasy, którzy ośmielają się kręcić nosem na stan pojazdu. Reszta podróży minęła bardzo przyjemnie. Ubrałyśmy swetry wprost z walizki pracownika naukowego, a potem oddałyśmy się rozmowie i ćwiczeniom gimnastycznym zapobiegającym zamarznięciu.

Wniosek: Polskie koleje jednoczą ludzi, sprzyjają tężyźnie fizycznej i propagują zdrowy (lecz niehigieniczny) tryb życia.

Akt II

czas akcji: upalne lato w zamierzchłych czasach (bardzo, bo ludzie walili tabunami w Bieszczady, a nie na hotelowe baseny w Egipcie i Tunezji)

miejsce akcji: zatłoczony pociąg z Bieszczadów do domu

bohaterowie: Pani S., przyjaciółeczka – Pani N., puste miejsca obok

Wracałyśmy do domu, żeby się przepakować i wyruszyć na turnus z autystami. Byłyśmy podekscytowane, ale też mocno niewyspane. Kiedy drzwi przedziału się otwierały, bez większego zainteresowania przyglądałyśmy się wsuniętej głowie, po czym wracałyśmy do rozmowy albo do drzemki. Nikt się nie zdecydował zostać naszym współtowarzyszem podróży. Zdziwiłyśmy się naprawdę mocno, kiedy podczas wysiadania nie mogłyśmy się przecisnąć do drzwi. Okazało się, że cały pociąg jest zapchany: wszystkie przedziały zajęte, a wiele osób stoi na korytarzu. Tylko nasz przedział był pusty. Jeszcze na peronie obwąchałyśmy się nawzajem, ale nie odkryłyśmy żadnych nieprzyjemnych zapachów. Kiedy opowiadałam tę historię znajomym, dziwiąc się sytuacji, jeden z kolegów pokiwał znacząco głową i powiedział: „A widziałaś kiedyś, jak patrzysz na obce osoby, które się do ciebie zbliżają? Gdybym cię nie znał, wolałbym podróżować na dachu, niż zderzyć się z tym wyrazem twarzy!”.*

Wniosek: Polskie koleje skłaniają do refleksji nad własną osobowością.

*Cholera, coś w tym chyba jest! Kiedyś na zajęciach, gdzie facet pokazywał masaż dłoni, było ponad 40 osób. Demonstrował po kolei. Tylko jedną osobę, zapytał, czy może…

Akt III

czas akcji: złota polska jesień w zamierzchłych czasach (bardzo, bo Pani N. nie posiadała jeszcze samochodu)

miejsce akcji: najpierw pusty, a później zatłoczony pociąg z domu do Krakowa

bohaterowie: Pani N., nogi pasażerów

tło muzyczne: piosenka zespołu Mr. Zoob „Mój jest ten kawałek podłogi”

Pani N. bez problemu mogłaby wystąpić w roli Śpiącej Królewny. Predysponuje ją do tego nie tylko błękitna krew, ale też twardy sen.* Pociąg zawsze był środowiskiem, które arystokratka z dziada pradziada wykorzystywała do nadrobienia sennych zaległości. Lepiej walnąć w kimono niż bratać się z ludem! Tym razem było podobnie. Rozciągnęła się wygodnie na fotelach i odpłynęła w objęcia Morfeusza. Kiedy się obudziła, długo nie mogła zrozumieć, gdzie jest. Po prawej stronie nogi, po lewej stronie nogi… Okazało się, że podczas jazdy spadła na podłogę i zaległa na środku przedziału. W tym czasie ludzie powsiadali do pociągu i pozajmowali miejsca, nie przejmując się Śpiącą Królewną na podłodze.

Wniosek powstały po zmierzeniu wzrokiem Pani N.: Pogłoski o zbyt wąskich przedziałach są mocno przesadzone. 🙂

*Pani N. zamawiała kiedyś telefoniczne budzenie, ale kobieta, która się tym zajmowała, w pewnym momencie odmówiła przyjmowania zgłoszeń. Stało się to po tym, jak przez czterdzieści minut bezskutecznie wydzwaniała do Pani N.

I co?! Czy te wszystkie historie nie dowodzą, że polskie koleje naprawdę da się lubić? Trzeba tylko odrobiny dobrej woli! No, może jeszcze przydałoby się uszkodzenie albo postradanie zmysłów…

2 myśli w temacie “Kolejowy dramat w trzech aktach”

  1. Jakieś dziesięć lat temu. Pociąg Szczecin Katowice. W wagonie zimno jak diabli, co odkryłam dopiero po chwili siedzenia zanim pociąg ruszył. Na szczęście tyłem do kierunku jazdy, jak się okazało. W trakcie podróży kolana pani naprzeciwko zaczęły pokrywać się śniegiem, mimo zamkniętych okien. Pani zastawiła kolana torebką. Twarda sztuka. Zapytałam konduktora, czy gdzie indziej jest ciepło. Trzy wagony dalej było. Ukrop. Osoby w wełnianych golfach dostawały udaru. W Poznaniu wsztstkich wygonili z pociągu. Po pół godzinie stania na 15 C mrozu ludziom puściły nerwy i tłumnie wtarabanili się do wagonów. Pociąg ruszył. W wagonach pociemniało. Książki nie dało się czytać. Zapytany konduktor o światło dał ultimatum – albo światło, albo grzanie. Miałam w torebce latarkę…

    1. A bo ci pasażerowie to naprawdę zachłanni. I światło, i ciepło, i może jeszcze miła obsługa się im marzy. 🙂 Myślałam, że czasy przaśnej kolei mamy już za sobą, ale ostatnio jechałam pociągiem z Krakowa. Nie mamy… 😉

Skomentuj Pani S. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *