Trzy życia pani Hani

Pani Hania miała trzy życia, co łączyło ją z bohaterkami gier komputerowych. „Wynalazek szatana”  – zwykła mawiać pani Hania o komputerze. Na szczęście poza trzema życiami nic więcej nie upodobniało jej do uzbrojonych po zęby, długonogich rozpustnic w rozmiarze 32 albo 34. Jak każda szanująca się kobieta, pani Hania nosiła 44, a po świętach nawet 46, a uzbrojona bywała tylko w kuchni. Czasem jeszcze musiała uzbroić się w cierpliwość, czekając na powrót Staśka, kiedy topił żale w miejscowym pubie. Ubrań, w których paradowały wirtualne wszetecznice, pani Hania nie założyłaby nigdy w życiu. Biust i nogi powyżej kolan oglądała tylko ona. Ukradkiem. Stasiek też chciał czasem coś zobaczyć, ale nie miał szans. Światło w sypialni było surowo zabronione.

Pierwszym życiem pani Hani był dom, w którym mieszkali też córka z rodziną i syn. Przy tylu domownikach pani Hania miała pełne ręce roboty. Gotowała, sprzątała, prała, uprawiała ogród i hodowała ptactwo domowe. Domownicy nie palili się z pomocą, do czego pani Hania przyłożyła rękę, upierając się, że wszystko zrobi najlepiej. Nie przewidziała czasów, w których braknie jej sił.

Drugie życie pani Hani stanowiła przykościelna wspólnota, z którą spotykała się dwa razy w tygodniu. Po części oficjalnej, przepojonej modlitwą i religijnymi naukami następowała nieoficjalna, o bardziej towarzyskim charakterze. Pani Hania zostawała z trzema przyjaciółkami pod pretekstem posprzątania salki, a w rzeczywistości oddawała się gorącej wymianie miejscowych plotek i omawianiu ulubionych seriali. „Aldonce już całkiem się w głowie poprzewracało! Kto to widział, żeby w jej wieku takie krótkie kiecki nosić!”, „Ta córka Kowalskiej niby na studia poszła, a wygląda jak lafirynda. Ciekawe, z czego ona żyje w tym wielkim mieście?”, „A widziałyście ostatni odcinek „T jak tasiemiec”? To się porobiło, nie?!”. Czasem pani Hania przyniosła do domu jakiś nowy przepis, szczepkę cudownej roślinki, informację, że będą w końcu robić kanalizację. Pożyteczne więc były te spotkania, choć Stasiek śmiał się, słysząc tłumaczenia żony. Twierdził uparcie, że mogłaby w tym czasie upiec jakieś ciasto albo zrobić pranie, bo „brudne ciuchy z kosza wyłażą”. Dzieci też patrzyły krzywo na religijne praktyki pani Hani. Córka próbowała przekonać matkę, że mogłaby zająć się wnukami, dając młodym szansę na rozrywkę, syn kręcił nosem, bo we wtorki i czwartki musiał sobie robić kolację. Wprawdzie matka szykowała coś po powrocie, ale o tej porze on akurat budował muskulaturę na siłowni. Trzeba było dobrze wyglądać, popijając piwko w cieniu drzew. „Młody bóg”, wzdychały na jego widok miejscowe nastolatki, „młody nierób” – ripostowała siostra.

Pani Hania miała jeszcze trzecie życie, najtajniejsze z tajnych. Czasem zastanawiała się, co powiedzieliby najbliżsi albo, nie daj boże, jak zareagowałby przyjaciółki na wieść o tym, że… pani Hania ma fantazje. Co więcej, bardzo odbiegają one od życia numer jeden i dwa. W swoim świecie pani Hania była szczęśliwą kobietą, wylegującą się na skórzanej kanapie. Na takiej samej, jaką miała w domu bohaterka jednego z seriali. Nieodzownym elementem trzeciego życia był szarmancki mąż, spełniający wszystkie życzenia. Pani Hania nijak nie mogła sobie wyobrazić w tej roli Staśka, toteż raz zastępowała go ulubionym aktorem, innym razem narzeczonym sprzed lat. Szarmancki mąż nosił ją na rękach i nie przeszkadzał mu w tym rozmiar 44, którego pani Hania nie mogła się pozbyć nawet w marzeniach. Równie trudno przychodziło pozbycie się wstydu. Tylko raz pani Hania straciła kontrolę i rozmarzyła się nieco namiętniej, co kosztowało ją sporo stresu przed piątkową spowiedzią. Na szczęście Stasiek zabrał ją tego dnia na zakupy. Wykorzystała wyjazd do oczyszczenia sumienia przed miejscowym księdzem.

Dwa życia pani Hani padły ofiarą walki z cyfrowym wykluczeniem. Trzeba przyznać, że łatwo ich nie oddała. Wręcz przeciwnie. Początkowo za żadne skarby nie chciała się zapisać na kurs komputerowy, a argumenty sołtysa puszczała mimo uszu. I te o poprawie jakości życia, i te o darmowym szkoleniu. Uległa, kiedy do akcji wkroczył proboszcz. Stasiek kręcił nosem. Twierdził, że szaleństwa żony odbiją się na babskich obowiązkach. Nie omieszkał jej też przypomnieć o szatańskim rodowodzie komputerów. W rzeczywistości najbardziej się bał, że wyedukowana żona  przestanie go szanować i słuchać. Pani Hania zważyła na szali autorytety proboszcza i męża. Zapisała się na kurs.

Pana Henryka poznała na jednym z portali randkowych, odwiedzanych pod osłoną nocy. Ognisty romans miał początkowo wirtualny charakter, ale po pewnym czasie nabrał zdecydowanie realnego charakteru. Rodzina nie mogła zrozumieć, co się dzieje z panią Hanią, która coraz odważniej ignorowała obowiązki domowe. Najpierw stwierdziła, że każdy ma zdrowe ręce i może sobie ugotować, wyprać i posprzątać, potem oznajmiła, że kocha wnuki, ale zajmować się nimi nie będzie. Kiedy postawiła synowi ultimatum: albo robota, albo wyprowadzka, rodzina uciekła się do ostateczności i sprowadziła księdza. Został odprawiony z kwitkiem. Pani Hania poinformowała proboszcza, że nie życzy sobie wtykania nosa w nieswoje sprawy i zamknęła drzwi. Dwa tygodnie później porzuciła życie numer jeden i dwa, wybierając sielską rzeczywistość u boku pana Tadeusza.

Dzisiaj pani Hania, jak każda szanująca się pięćdziesięciodwulatka, ma tylko jedno życie, ale jakoś nie czuje się uboższa. Przestała snuć fantazje, bo wszystkie wcieliła w życie. Wprawdzie o noszeniu na rękach musiała zapomnieć, ale i tak żyje szczęśliwie, błogosławiąc komputer,  fundusze europejskie i portale randkowe. Ostatnio spotkała Staśka. Na początku nie chciał jej powiedzieć, co robi w miasteczku, ale w końcu wydusiła z niego, że zapisał się na kurs komputerowy.

4 myśli w temacie “Trzy życia pani Hani”

  1. No i proszę, a mówi się, że komputer nic pozytywnego i pożytecznego nie wnosi w nasze życie, a tym czasem uświadomił Hanię w 100% jak wygląda życie współczesnej, prawdziwej i niezależnej kobiety.
    Ciekawa historia z happy endem, takie lubię 😉 Chociaż nie do końca, bo jednak ktoś na tym ucierpiał. Niestety często się zdarza, że wydaje się kobiecie iż do jej obowiązków domowych należą wszystkie prace domowe i mało tego, ona wie najlepiej jak wszystko zrobić. Niestety po jakimś czasie okazuje się, że ma w domu same kaleki, które wyręczane na każdym kroku kompletnie nie radzą sobie z najprostszymi czynnościami domowymi. Rodzinka zrobiła sobie niestety z Hani służącą, której nie należał się ani szacunek, ani jakiekolwiek docenienie i podziękowanie, a gdy ona chciała coś zrobić dla siebie, to wszyscy byli oburzeni, tak jakby jej się nie należało odrobinę życia i przyjemności dla siebie.
    Smutne to jest, ale jeszcze słyszę często o tego typu podobnych historiach i tak przyznam Ci się Pani S. że niestety sama też rozpieściłam swoich chłopaków, często robiąc ponad swoje siły. Teraz jak mam dzień, że najzwyczajniej w świecie mi się czegoś nie chce zrobić lub gorzej się czuję, a oni przecież są dorośli, to słyszę czasem nutkę rozżalenia i złości, jednak sprowadzam ich na ziemię mówiąc: „dała Wam przecież Bozia rączki i to mocniejsze od moich, więc o co chodzi”? 😉

    1. Wiem, o czym piszesz, bo też cierpię na syndrom Zosi Samosi. Walczę z tym, jak lew, ale póki co – wyniki marne. Jednak mam nadzieję, że w końcu dopuszczę myśl, że inni zrobią to tak samo dobrze, a może i lepiej. 🙂

  2. Niby happy end ale tak jakoś nie do końca. Prawdziwy byłby gdyby ta nowa jakość życia zagościła w starej rodzinie, a Stasiek przeszedł metamorfozę jak w projekcie Lady 🙂 Zmienić na inny model to zawsze można, ale z Syrenki zrobić Mercedesa to już większa sztuka 🙂

Skomentuj Margret Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *