Napisałam kiedyś dla jakiejś fundacji.
W końcu przestała płakać. Była tak wycieńczona, jakby przebiegła maraton. Zamknęła oczy, uspokoiła oddech i położyła dłonie na rozpalonej twarzy, szukając ulgi dla skóry podrażnionej łzami.
– Weź się w garść – usłyszała.
Podniosła głowę. Stary Indianin siedział w fotelu.
– Wróciłeś – szepnęła kobieta, pociągając nosem.
– Wróciłem.
– Dlaczego tak długo cię nie było? – zapytała z wyrzutem.
– Nie byłem potrzebny. Zresztą i tak byś mnie nie słuchała. Przez kilka ostatnich lat… nie byłaś sobą.
Po raz pierwszy zobaczyła go, kiedy była małą dziewczynką. Ilustracja przedstawiająca starego Indianina siedzącego na skale przykuła jej uwagę. Od dziwnie ubranej postaci bił niewiarygodny spokój. Mądre spojrzenie starca hipnotyzowało Martę.
– Kto to jest? – zapytała.
– Wielki wódz indiański – odrzekł ojciec, a potem opowiedział jej o niezwykłych ludziach zza oceanu.
To dzięki temu rysunkowi zbiór legend z różnych stron świata stał się jej ukochaną książką. A pewnego dnia, kiedy Marta leżała w łóżku, pochlipując, Indianin nagle pojawił się w jej pokoju.
– Czemu płaczesz? – zapytał cicho.
– Boję się – jęknęła Marta.
– Czego?
– Jutro idę pierwszy raz do przedszkola.
– To chyba dobrze – powiedział Indianin. – Poznasz mnóstwo dzieci w swoim wieku i będziesz się doskonale bawić.
– A jeśli, jeśli… te dzieci mnie nie polubią i nie będą się chciały ze mną bawić? – Broda Marty zaczęła niebezpiecznie drżeć.
– Nie wierzę, że ktoś może nie polubić takiej wspaniałej dziewczynki jak ty.
– Naprawdę?
– Naprawdę – powiedział Indianin i dziewczynka uwierzyła w jego słowa.
A później pojawiał się zawsze, kiedy w jej życiu następowały trudniejsze momenty. Nigdy nikomu tego nie wyjawiła, ale odbyła z nim setki rozmów. Czasem zastanawiała się, czy do innych też przychodzi, ale nie odważyła się zapytać. I tak przez lata ludzie uważali ją za dziwaczkę. Oczywiście, o ile w ogóle ją zauważyli.
– Weź się w garść – powtórzył Indianin.
– Nie potrafię. Nie potrafię.
– A długo zamierzasz tak leżeć? – drążył starzec.
– Nie wiem.
– Dosyć tego! Nie chcesz chyba leżeć w łóżku do końca życia tylko dlatego, że mąż cię zostawił! – Indianin wściekł się naprawdę.
– Mąż mnie zostawił – powtórzyła szeptem Marta i poczuła, że nadchodzi kolejna fala rozpaczy.
Dziesięć minut później znowu zabrakło jej sił i tylko cichy spazm, który co chwilę wstrząsał jej ciałem, sygnalizował, że wciąż była pogrążona w bólu.
Marta nie przypuszczała, że potrafi tak długo płakać. Nawet wtedy, kiedy dowiedziała się, że nie może mieć dzieci, nie pozwoliła sobie na taką rozpacz. Może dlatego, że Paweł był wtedy przy niej, zapewniając, że to nie ma znaczenia dla ich miłości i tłumacząc, że musi być dzielna. Kłamca! Uwierzyła w jego zapewnienia jak ostatnia kretynka. Chwyciła się ich kurczowo, dusząc w zarodku wszelkie wątpliwości. Była naprawdę skończoną idiotką!
Teraz męża przy niej nie było, więc mogła sobie pozwolić na szczerą rozpacz. Chociaż nie miała już siły na płacz, czuła, że wciąż jest w niej wielka potrzeba utopienia smutku we łzach. Jednocześnie gdzieś w głębi rodziły się bunt i złość. Nie może tak leżeć bez końca, musi się wziąć w garść!
– W końcu jakaś rozsądna myśl – powiedział stary Indianin.
– Nie chcę rozsądnie myśleć, chcę umrzeć – powiedziała Marta ze złością, zasłaniając uszy.
– O! Widzę, że jest coraz lepiej. Taką cię lubię. Nie masz nic wspólnego z tym mazgajem wijącym się po łóżku. Jesteś silną kobietą.
– Mówisz jak mój mąż. Nie chcę być silna. Poza tym nawet silni ludzie mają prawo do chwili słabości.
– Chwili! Miałaś już wystarczająco dużo czasu, żeby sobie popłakać. Co ci to da? Podaj mi jeden rozsądny argument, a pozwolę ci szlochać przez kolejny tydzień.
– Muszę wyładować emocje – odpowiedziała Marta po chwili zastanowienia.
– Możesz to zrobić w inny sposób. Pobiegaj, poćwicz na siłowni, krzycz, kop, tylko nie rób z siebie ofiary życiowej. To żałosne. Idź do lustra i zobacz, jak wyglądasz.
Marta rzeczywiście wstała i powlokła się do łazienki. Nauczyła się przez lata, że Indianin potrafi być bardzo uparty i najczęściej stawia na swoim. Odbicie w lustrze ją przeraziło. Oczy prawie zniknęły w czerwonej opuchliźnie, nos wyglądał, jakby piła na umór przez ostatni tydzień. Na dodatek okropne plamy pokryte czarno-szarymi smugami rozmazanego makijażu.
– O boże! – Marta poczuła, że znowu zbiera się jej na płacz.
– Miałaś się ogarnąć. Ten mężczyzna nie jest wart takiej rozpaczy.
– Ale ja go kocham – broniła się Marta.
– Widocznie można się zakochać i w zwykłym dupku.
– Kiedy się zakochiwałam, nie był dupkiem. Dopiero teraz… – Marta poczuła, że łamie się jej głos.
– Naprawdę? – ironia zawarta w tym pytaniu kazała jej przyjąć postawę obronną.
– Tak, byłam z nim szczęśliwa. Kochał mnie – powiedziała stanowczo, choć już po chwili zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście w to wierzy.
– Naprawdę? – Przyjaciel nie ułatwiał jej życia.
– Przestań powtarzać w kółko to samo! Kochał mnie i było nam razem wspaniale! – Krzykiem próbowała przykryć rodzące się wątpliwości.
– A może nie kochał ciebie, tylko ten twór, który wykreował? Zobaczył w tobie dobry materiał na stworzenie żony doskonałej. Muszę zresztą przyznać, że nieźle mu poszło. Zrobił z ciebie atrakcyjną kobietę i za to powinnaś być mu wdzięczna, ale powiedzmy szczerze, że od początku traktował cię jak zabawkę, którą chciał manipulować zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. Czy miałaś jakiś wpływ na fryzurę, dobór garderoby?
Kiedy Marta nie odpowiedziała, Indianin kontynuował:
– Milczysz, bo wiesz dobrze, że nie. On zadbał o wszystko, realizując własną fantazję. Nie pytał cię o zdanie.
– Ale…
– Nie zaprzeczaj, wiesz, że to prawda. Przypomnij sobie, jak było. Tańczyłaś, jak ci zagrał. Pomyśl, jak brzmiałaby opowieść o tobie jeszcze rok temu.
– Rok… – powiedziała powoli Marta. – Tak, rok temu ta historia byłaby zupełnie inna.
***
Marta zerknęła na zegarek. Biegała od pół godziny. Jeszcze piętnaście minut i wróci do domu, żeby przygotować śniadanie. Owsianka z orzechami i suszonymi owocami własnej roboty, do tego odrobina syropu klonowego. Takie śniadanie stało się codziennością, odkąd Paweł przekonał ją, że powinna zmienić przyzwyczajenia i zacząć o siebie dbać. Wcześniej wypijała dwa kubki kawy i zjadała rogalika kupionego w drodze do pracy. Paweł. Marta uśmiechnęła się na wspomnienie przystojnego blondyna, który sześć lat wcześniej został jej mężem. Dotąd nie mogła uwierzyć, że wybrał właśnie ją – szarą myszkę, choć tak naprawdę mógł mieć każdą. Wiedziała doskonale, że jej mąż podoba się kobietom. Widziała, jak je oczarowywał, powodując, że przyjmowały go bez kolejki, skracały urzędową drogę jednym telefonem czy wypełniały za niego dokumenty, kokieteryjnie przechylając głowę i odsłaniając miejsce, gdzie szyja niepostrzeżenie staje się linią ramion. Marta wiedziała, że w takiej chwili te wszystkie urzędniczki, ekspedientki i kelnerki marzą tylko o tym, żeby ten przystojny mężczyzna zapragnął powędrować wzdłuż tej linii prosto do ich łóżka. Tak, była zazdrosna, ale za każdym razem, kiedy się złościła, przekonywał, że tylko ona, że jest najważniejsza, że będą razem zawsze. I całował ją namiętnie pod ostrzałem spojrzeń tamtych kobiet, dając do zrozumienia, że nie jest zainteresowany.
Marta roześmiała się na wspomnienie tych pocałunków i zazdrosnych spojrzeń. Mężczyzna biegnący z naprzeciwka spojrzał na nią zdziwiony. „Pewnie opowie w domu, że w parku grasowała jakaś wariatka” – pomyślała Marta, skręcając w alejkę biegnącą wzdłuż rzeki. Lubiła tędy biegać, szczególnie wiosną. Wschodzące słońce odbijało się w wodzie, tworząc zachwycający spektakl. W gałęziach drzew szalały ptaki, które widocznie też cieszyły się z kolejnego majowego dnia. Było wspaniale.
Marta dobiegła do domu. Spojrzała na niski budynek, który kupili w zeszłym roku. Kredyt będą spłacać przez następne dwadzieścia pięć lat, ale warto było podjąć wyzwanie, żeby zobaczyć szczęście w oczach Pawła.
W domu panowała niczym niezmącona cisza, co oznaczało, że mąż nadal śpi. Marta mogła wziąć szybki prysznic przed śniadaniem. Weszła do łazienki i rozejrzała się po minimalistycznym wnętrzu. Nigdy by się do tego nie przyznała głośno, ale sama urządziłaby pomieszczenie zupełnie inaczej, wybierając raczej styl retro. Paweł nie zapytał jej o zdanie.
– Kochanie, nie zawracaj sobie tym głowy, skup się na karierze – powiedział, kiedy próbowała z nim rozmawiać o urządzaniu domu.
„On naprawdę mnie kocha” – pomyślała Marta, zdejmując ubranie. Po chwili zanurzyła się w gorących strumieniach wody. Ręce powędrowały po zgrabnym, umięśnionym ciele. Wciąż jeszcze w dłoniach Marty tkwiło wspomnienie tamtego ciała, które zostawiła w poprzednim życiu: miękkiego i pełnego tajemniczych zakamarków. Wspomnienie ciała, które bez skutku wołało o akceptację. Gdyby nie Paweł, pewnie nadal byłaby szarą myszką, którą wszyscy traktują jak nudny element dekoracji. Ale on dostrzegł w niej potencjał i dał jej szansę stać się zadbaną, elegancką kobietą sukcesu. Kochała go za to jeszcze bardziej. Bo stworzył ją na nowo. I tak już będzie zawsze. Będą żyli długo i szczęśliwie jak w bajkach, które czytał jej tato w dzieciństwie.
– Moje życie to bajka – szepnęła Marta, puszczając zimną wodę.
***
– Dzień dobry, kochanie – powiedział Paweł, wchodząc do kuchni. – Mam nadzieję, że moje tosty są już gotowe.
– Tak, już podaję. – Marta nie mogła się powstrzymać i cmoknęła go w policzek.
– A to za co? – zdziwił się.
– Za wszystko – powiedziała, uśmiechając się i stawiając przed nim talerz.
Paweł spojrzał na tosty i aprobująco kiwnął głową, później jednak przeniósł wzrok na Martę i wykrzywił się nieznacznie.
– Coś nie tak? – zapytała niespokojnie.
Nie lubiła, kiedy tak na nią patrzył, a ostatnio zdarzało się to coraz częściej.
– Chcesz w tym iść do pracy?- Pytanie nie pozostawiało wątpliwości, że jej wybór nie spodobał się mężowi.
– Nie podoba ci się? – zapytała mimo wszystko.
– Nie. Ta bluzka ma kolor szpinakowej papki i fatalnie wpływa na twoją cerę. Wyglądasz, jakbyś miała kłopoty żołądkowe.
– Dobrze, pójdę się przebrać.
– Przy okazji zmień spódnicę, ta nadaje się raczej dla podstarzałej bibliotekarki. – Jego słowa zabolały ją, ale nie dała tego po sobie poznać.
„Chce po prostu, żebym dobrze wyglądała” – pomyślała, idąc na górę.
Kiedy wróciła, uśmiechnął się i kiwnął głową z aprobatą. Wiedziała, że lubi ten beżowy garnitur.
– Biegałaś?
– Oczywiście. Czterdzieści pięć minut jak zawsze. Szykuje się piękny dzień. Może po południu wybierzemy się nad jezioro?
– Nie da rady, kochanie. Wrócę późno.
– Znowu? – jęknęła.
– Tak. Nic na to nie poradzę, że wszyscy ostatnio chorują.
– To już ja jestem szybciej w domu.
– Moja kochana pani prezes chyba po prostu nieco się leni – powiedział, kończąc śniadanie.
– Na razie tylko wicedyrektor.
– Och, kochanie, wszystko przed tobą. Jak się przyłożysz do swoich obowiązków i mądrze to rozegrasz, w końcu znajdziesz się na szczycie. Słuchaj mnie, a dobrze na tym wyjdziesz.
– Nie wiem, czy nadawałabym się na tę funkcję…
– Daj spokój. Wcześniej też tak mówiłaś, a jednak okazało się, że to ja mam rację.
– No tak.
Rzeczywiście to Paweł przekonał ją, żeby rzuciła pracę w szkole i zatrudniła się w dużej firmie. W ten sposób rozpoczęła się jej błyskawiczna kariera. W nowym miejscu pracy dostrzeżono jej pracowitość, zaangażowanie i umiejętności organizacyjne. Awansowała bardzo szybko, a pół roku temu otrzymała propozycję objęcia stanowiska wicedyrektora w jednym z działów. Wahała się, ale Paweł przekonał ją, że powinna spróbować. Do dzisiaj nie mogła uwierzyć, że w końcu się zgodziła. Żałowała, ze rodzice nie doczekali tej chwili. Tato zmarł, gdy Marta miała 15 lat. Matka zdążyła jeszcze pobawić się na jej weselu, ale rok później dołączyła do męża. Ponieważ Marta była jedynaczką, właściwie została sama. Oczywiście jeśli nie liczyć Pawła. Ich szczęście nieco przyćmił fakt, że Marta nie mogła mieć dzieci, ale Paweł powtarzał, że to nie ma żadnego znaczenia, że i tak ją kocha. Uwierzyła.
***
– Wszystko przez to, że nie mogę mieć dzieci. Nie jestem w pełni kobietą, inaczej nigdy by mnie nie zostawił.
– W jakimś stopniu masz rację. Twój mąż odszedł, bo nie spełniłaś jego oczekiwań. Planował idealną rodzinę, której nie mógł mieć z tobą, ale nie próbuj brać winy na siebie. Nie masz wpływu na to, że jesteś bezpłodna. Gdyby naprawdę kochał ciebie, a nie swoje wyobrażenie o idealnej kobiecie, przetrwalibyście to razem. Byłby z tobą na dobre i na złe. A on postanowił poszukać innej kandydatki na idealną żonę.
– Ona da mu dziecko, więc wybrał ją – powiedziała Marta ze smutkiem.
– On jest skończonym egoistą, więc wybrał ją – zaoponował Indianin. – To mały gnojek i w sumie dobrze się stało.
– Nie wydaje mi się…
– Teraz na pewno nie, ale kiedy upłynie trochę czasu i będziesz zdolna trzeźwo spojrzeć na sytuację, przyznasz mi rację. W końcu jesteś wolna i zaczniesz żyć własnym życiem, a nie tym, które on ci wybrał. Będziesz mogła wrócić do swojej starej pracy.
– Ale przecież mam już inną.
– I lubisz ją?
– No…
– Właśnie. Paweł namówił cię na odejście ze szkoły, a ty wmówiłaś sobie, że to twój wybór, ale tak naprawdę tęsknisz za swoimi uczniami, prawda?
– Prawda – odpowiedziała cicho Marta, spuszczając głowę.
– Więc teraz zrobisz to, czego TY będziesz pragnęła. Jesteś wolna.
– Muszę to przemyśleć.
– I to jest dobry kierunek. Uwierz mi, za kilka lat opowieść o tobie będzie brzmieć zupełnie inaczej.
– Jak?
– Powinnaś to wiedzieć najlepiej, bo to ty napiszesz tę historię.
Marta milczała przez dłuższą chwilę. Tak. Wiedziała, że Indianin ma rację. To jej życie i tylko ona może o nim decydować. Musi znaleźć odwagę i siłę na to.
– Tak – powiedziała w końcu – obiecuję, ci, że za kilka lat opowieść o mnie będzie się zaczynać zupełnie inaczej.
– Obiecaj to sobie – powiedział stary Indianin i jak zwykle miał rację.
***
Marta zerknęła na zegarek. Biegała od pół godziny. Jeszcze piętnaście minut i wróci do domu, żeby przygotować śniadanie. Owsianka z orzechami i suszonymi owocami własnej roboty, do tego odrobina syropu klonowego. Śniadanie, które było pamiątką po byłym mężu. Oczywiście w pierwszym odruchu chciała wrócić do starych przyzwyczajeń, ale potem pomyślała, że to głupie. Paweł zmienił jej życie w wielu aspektach, także w tych, w których sobie tego nie życzyła, ale to nie znaczyło, że wszystko, co jej narzucił, było złe. Tak naprawdę po rozstaniu z mężem dokonała tylko kilku korekt w swoim życiu. Zrezygnowała z rozjaśniania włosów, wyrzuciła obcisłą czerwoną sukienkę, w której źle się czuła i zrezygnowała z ciężkich perfum. Zawsze lubiła lekkie, kwiatowo-owocowe zapachy. Oczywiście przede wszystkim zmieniła pracę. Wróciła do szkoły i była z tego powodu naprawdę szczęśliwa. Znowu robiła to, co naprawdę kochała!
Marta roześmiała się głośno, dając upust przepełniającej ją radości. Mężczyzna biegnący z naprzeciwka spojrzał na nią zdziwiony. „Pewnie opowie w domu, że w parku grasowała jakaś wariatka” – pomyślała Marta, skręcając w alejkę biegnącą wzdłuż rzeki. Lubiła tędy biegać, szczególnie wiosną. Wschodzące słońce odbijało się w wodzie, tworząc zachwycający spektakl. W gałęziach drzew szalały ptaki, które widocznie też cieszyły się z kolejnego majowego dnia. Było wspaniale.
Marta dobiegła do domu. Spojrzała na niski budynek, który kupili z mężem. Po rozwodzie musiała spłacić Pawłowi połowę. Początkowo martwiła się, że nie podoła wyzwaniu i trzeba będzie sprzedać dom, ale nieoczekiwanie pomogła jej kuzynka, która pożyczyła brakującą część gotówki.
W domu panowała niczym niezmącona cisza. Marta postanowiła wziąć szybki prysznic przed śniadaniem. Weszła do łazienki i rozejrzała się po minimalistycznym wnętrzu. „Wkrótce zrobię tu remont i urządzę to pomieszczenie zgodnie z własnym gustem” – pomyślała Marta, zdejmując ubranie. Po chwili zanurzyła się w gorących strumieniach wody. Ręce powędrowały po zgrabnym, umięśnionym ciele. Wciąż jeszcze w dłoniach Marty tkwiło wspomnienie tamtego ciała, które w nocy ofiarowało jej upragnioną rozkosz. Wspomnienie ciała, które czekało w łóżku, aż obudzi je pocałunkami. Damian. Mężczyzna, który był tak różny od jej byłego męża, że odważyła się w nim zakochać. Miała swój dom, ukochaną pracę i wspaniałego mężczyznę, który pozwolił jej być sobą. Czegóż chcieć więcej?
– Moje życie znowu jest…moje – szepnęła Marta, puszczając zimną wodę.