Niedzielny poranek. Cotygodniowe rozmowy sportowe. Po dokładnej analizie wyników turniejów tenisowych rozmowa przechodzi na nieco inne tory:
– Bierz przykład z Karoliny (Woźniackiej – ulubienicy Tatusia). Jak ona pracuje na ojca! Facet sobie leży, nic nie robi, a córka biega po korcie i zarabia grube miliony. Też bym tak chciał… – wzdycha Ojczulek, a wyraz jego twarzy świadczy, że właśnie oddał się marzeniom.
– Hola, hola, ale on wcześniej zainwestował grube tysiące w jej treningi, więc teraz dziewczyna spłaca należność – mówię, brutalnie sprowadzając ojca na ziemię.
– Ja też w ciebie inwestowałem – upiera się Tatuś, z nadzieją spoglądając na obłoki, w których jeszcze przed chwilą bujał.
– Ale nie aż tyle, co Woźniacki w córkę, nie przesadzaj. – Łatwo pola nie oddam.
– Hmm… Ale on… Ale on… Ale on na pewno miał opiekunkę, która się zajmowała córką, a ja własnoręcznie musiałem ci tyłek łopianem wycierać – rzuca Staruszek, licząc, że jednak wywalczy jakieś odszkodowanie za trud i wysiłek włożone w wychowanie młodszej latorośli.
W ten sposób po raz trzysta tysięcy dwieście czterdziesty ósmy nawiązuje do wydarzenia, które urosło do rozmiarów legendy rodzinnej i podobno jest dowodem rodzicielskiego męczeństwa. Otóż pewnego dnia Tatuś zabrał mnie do parku. Spacer spacerem, a potrzeby fizjologiczne potrzebami fizjologicznymi. Całe szczęście, że łopian w parku był wyjątkowo bujny. Mimo wszystko wydarzenie musiało być naprawdę traumatyczne, bo pojawia się przy każdej okazji jako dowód ciężkiego losu Tatusia. 😀