Położyła rękę na klamce i ostrożnie nacisnęła. Drzwi otworzyły się cicho, dzięki czemu mogła bezszelestnie wsunąć się do środku. Wstrzymała oddech, wsłuchując się w dźwięki dobiegające z głębi domu. Wyglądało na to, że nikt jej nie usłyszał. Spojrzała na przestrzeń dzielącą ją od schodów. Jakieś siedem, osiem kroków. „Uda się” – pomyślała. Ruszyła ostrożnie. Dwa kroki. Głośniejszy dźwięk spowodował, że zatrzymała się i zastygła w swoim lęku, wstrzymując oddech. Fałszywy alarm. Pięć, sześć, siedem. Schody. Podniosła nogę i postawiła od razu na drugim stopniu. Wiedziała dobrze, że pierwszy obluzował się nieco i skrzypi. Później z tego samego powodu ominęła jeszcze trzeci schodek. Była już niemal u celu, kiedy usłyszała szmer za plecami. Odwróciła się. Kobieta stojąca na dole patrzyła na nią wrogo. Przez chwilę toczyły bezsłowny pojedynek. Alicja opuściła wzrok i przyjrzała się czubkom butów. Jak zawsze, kiedy czuła się niezręcznie.
– Dlaczego skradasz się jak kot? Nie potrafisz powiedzieć „dzień dobry”? Po tylu latach mieszkania w naszym domu powinnaś chyba nabrać nieco ogłady.
Uwagę Alicji zwrócił nacisk, jaki teściowa położyła na słowo „nasz”. Ten akcent jasno określał, że była tu intruzem. Nie dotyczyło to tylko domu. Wprawdzie zamieszkała z teściami pod jednym dachem, ale nigdy nie została przez nich przyjęta do rodziny. Nie próbowali nawet zrozumieć, co ich syn zobaczył w tej dziewczynie z obskurnego domku na przedmieściach, gdzie po podwórku łaziły kury i kaczki. Przecież z jego pozycją społeczną, wykształceniem i wyglądem mógł mieć każdą. Każdą inną. Oczywiście najlepsza byłaby Małgorzata. Mieszkała dwa domy dalej i codziennie przypominała teściom, jak niestosownego wyboru dokonał ich syn. Ta sama dzielnica, to samo środowisko… Elita, do której Alicja nigdy nie należała. Dla rodziców męża była reprezentantką motłochu, szarej, bezimiennej masy istniejącej bez wyraźnego celu. Chyba tylko po to, żeby przejadać podatki. Dzięki darmowej edukacji tacy jak ona mogli się kształcić i próbować zająć miejsca przynależne elicie. Słyszała to tyle razy… Alicja okazała się niebezpieczniejsza niż inni. Nie tylko zdobyła wykształcenie, ale podstępnie wkradła się do elity. Za swoje małżeństwo Alicja zapłaciła ogromną cenę. Przestała przynależeć gdziekolwiek. Zanim się spostrzegła, uległa prośbom męża i zerwała dawne kontakty. Była szaleńczo zakochana i gotowa na wszystko. Zresztą znajomi i przyjaciele też się od niej odsunęli, nie wiedząc, jak się zachować wobec synowej burmistrza, której zdarza się jadać obiady z członkami rządu i jeździć na zakupy do stolicy. Kontaktów z najbliższą rodziną się nie wyrzekła, chociaż Marek nalegał na ich ograniczenie. Starała się raczej bywać w domu rodzinnym, niż zapraszać rodziców i rodzeństwo do przestronnej willi teściów. Pełne dezaprobaty spojrzenie teściowej przywoływało ją do porządku za każdym razem, kiedy ktoś z członków jej rodziny przekroczył próg domu stojącego przy ulicy Mickiewicza. Rodzice Marka byli jej wdzięczni tylko za jedno: dała im upragnioną wnuczkę. Natalia była ich oczkiem w głowie. Rozpieszczali ją na każdym kroku, ignorując prośby Alicji. Tak naprawdę musiała toczyć walkę o córkę każdego dnia. Dziadkowie nie przepuścili żadnej okazji, żeby przypodobać się wnuczce, co często oznaczało podkopywanie autorytetu matki. Marek początkowo próbował reagować na jej prośby i zwracał uwagę rodzicom, ale w końcu machnął ręką. Powiedział, że nie ma na to wpływu. Alicja wiele razy musiała zaciskać zęby, żeby nie zacząć krzyczeć. Znosiła wszystko w imię miłości do męża. Nie było mowy, żeby się wyprowadzili. A teraz…
– Zadałam ci pytanie. Ogłuchłaś?! – Ostry głos teściowej przywrócił ją do rzeczywistości.
– Ja… – Stojąc przed tą kobietą, zawsze odczuwała paraliżujący lęk, który odbierał jej elokwencję, wdzięk, radość życia. W obecności teściowej schodziła do roli zestresowanej pokojówki stojącej przed obliczem jaśnie pani.
– Potrafisz chyba sklecić jedno proste zdanie po tylu latach obcowania w towarzystwie wykształconych ludzi – wysyczały usta o wąskich wargach.
„Jak ja cię nienawidzę” – pomyślała Alicja, a potem podniosła wzrok i znowu spojrzała w oczy teściowej.
Przez chwilę, spoglądając na Lidię z góry, czuła jakąś dziwną moc, ale wrażenie prysło, zanim zdążyła je uchwycić na tyle mocno, żeby zapamiętać jego smak.
– Źle się czuję, chciałam się jak najszybciej położyć – skłamała.
– No tak, w tej sytuacji to zrozumiałe – powiedziała Lidia, nie próbując nawet ukryć zadowolenia. – Musisz się zastanowić, co dalej.
– Tak. Więc teraz pozwoli… mama, że pójdę do sie…, że pójdę na górę. – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła do pokoju.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, oparła się o ścianę. Oddychała głęboko. W końcu zdjęła buty i płaszcz, usiadła na fotelu przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Wiosna – jej ulubiona pora roku. Ogród był starannie utrzymany, o co dbał pan Stefan. Przychodził 3 razy w tygodniu i wykonywał niezbędne prace. Lubiła mu pomagać. Początkowo wzbraniał się, tłumacząc, że przecież otrzymuje za to pieniądze, ale w końcu pogodził się z jej obecnością i często obdarzał ją szczerbatym uśmiechem pełnym życzliwości. Dzisiaj ogród był pusty, jeśli nie liczyć ptaków uwijających się wśród drzew. To tam Lidia powiedziała jej o zdradzie Marka. Wyciągnęła ją z domu pod jakimś pretekstem, ale tak naprawdę chciała zniszczyć życie Alicji, unicestwić to małżeństwo, które od lat spędzało jej sen z powiek.
Prędzej czy później Alicja i tak by się dowiedziała. W tym miasteczku nic nie mogło umknąć uwadze mieszkańców. Miejscowe plotkary zadbałyby o to, żeby prawda o romansie męża dotarła do jej uszu. Fakt, że prawdę wyznała jej Lidia, bolał jednak podwójnie. Nie mogła zapomnieć pełnego satysfakcji wyrazu twarzy teściowej, kiedy opowiadała o młodej asystentce, którą jej wykształcony, przystojny i kulturalny syn pieprzył na oczach całego miasteczka. Oczywiście Lidia nie użyła tak wulgarnego określenia. Nie przeszłoby przez jej wysoko urodzone gardło. Ale Alicja mogła sobie na nie pozwolić, w końcu wywodziła się z nieodpowiedniego środowiska. Nigdy wcześniej nie przeklinała. Podświadomie bała się, że teściowa usłyszy i zdobędzie kolejny pretekst do cierpkich uwag po jej adresem. Teraz było jej wszystko jedno.
– Pieprzony gnój. Zasrany szmaciarz.
Rozpłakała się. W końcu szloch przeszedł w cichy skowyt, pełen bezradności i żalu. Kiedy przestała płakać, przypomniała sobie reakcję Marka na pytanie o asystentkę. Próbował zaprzeczyć, ale znała go zbyt dobrze, żeby mieć jeszcze nadzieję, że Lidia wymyśliła wszystko, chcąc rozbić małżeństwo syna. Zapytała, czy były inne. Odwrócił głowę. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Patrząc na jego przerzedzające się włosy, zastanawiała się, z iloma kobietami ją zdradził, odkąd ślubował jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską. A teraz musiała podjąć decyzję, co dalej. Wiedziała, że mąż będzie walczył o córkę. Zapowiedział to wczoraj, uprzedzając jej deklarację o wyprowadzce. Wystraszyła się. Wiedziała, co to oznacza: wojnę bez żadnych zasad i użycie wszelkich środków. Przynajmniej z jego strony. Nie miała wątpliwości, że mąż wykorzysta swoją pozycję i przewagę finansową, poruszy niebo i ziemię. Jej nie było stać na taką bezwzględność. Nie potrafiłaby powiedzieć Natalii prawdy o ojcu. Co robić?
Alicja sięgnęła po albumy leżące na półce. Niedawno oglądali je we trójkę. Kolejne zdjęcia tworzyły opowieść o szczęśliwej rodzinie. Bo chyba byli szczęśliwi? Ona i Marek, Marek i Natalia, cała trójka na plaży we Francji. Dlaczego jej to zrobił?
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Lidia. Tyle razy prosiła, żeby pukała! „Jestem u siebie” – kwitowała prośby synowej. I znowu weszła bez zaproszenia. Stanęła naprzeciw Alicji i przyjrzała się jej uważnie.
– Pożyczyć ci torby? – zapytała.
– Jakie torby?
– W coś musisz spakować swoje rzeczy. Trochę ich nazbierałaś przez te lata. Marek nigdy nie żałował ci pieniędzy.
– Ja w końcu też zarabiam – zauważyła Alicja.
– Och, daj spokój! Za twoje pieniądze nie opłacilibyście nawet podstawowych rachunków. Nie wiem, jak sobie poradzisz, kiedy będziesz musiała wynająć jakiś pokój. Bo przecież u twoich rodziców nie zamieszkasz. Tyle osób pod jednym dachem… Więc co z tymi torbami? – powtórzyła pytanie Lidia, a na jej twarzy pojawił się grymas, który miał udawać współczucie, a w rzeczywistości był źle ukrywaną satysfakcją.
Alicja patrzyła na teściową i zastanawiała się, dlaczego ta kobieta tak jej nienawidzi. Starała się przecież nie wchodzić jej w drogę, dbała o męża, o dziecko, pracowała… Czy fakt, że pochodziła z rodziny, o której nie pisali w miejscowej gazecie, upoważniał do takiej pogardy? I dlaczego właściwie ona na to pozwoliła? Przez tyle lat zaciskała zęby, ustępowała, godziła się na złośliwe uwagi. Nieraz płakała później w poduszkę. Nie potrafiła postawić na swoim, tupnąć nogą, zmusić męża, żeby stanął po jej stronie. Chciała być tylko dobrą żoną i matką. I była. I jest. I będzie… Ostatnia myśl zrodziła się nieoczekiwanie. Zaskoczyła Alicję. Kobieta przez dłuższą chwilę próbowała się oswoić z tym, co podpowiadał jej umysł. Wiedziała, że jeśli pójdzie za tą myślą, będzie musiała stoczyć trudną walkę. Była to jednak szansa dla ich rodziny i miłości do męża, wciąż stanowiącej ważną cząstkę Alicji.
– Torby mi niepotrzebne, zostaję – powiedziała, chociaż wcale nie była przekonana o słuszności tego pomysłu. Zwyciężyło jednak pragnienie sprawienia przykrości teściowej.
Lidia patrzyła na synową, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. „Zaraz ją szlag trafi” – pomyślała Alicja z satysfakcją.
– Żartujesz, prawda?
– Nie. Zostaję.
– Wybaczysz Markowi zdradę? – zapytała Lidia, a jej ton nie pozostawiał wątpliwości, że uważa decyzję synowej za ogromny błąd.
– Spróbuję. Kocham mojego męża i będę walczyć o nasze małżeństwo.
– Oszalałaś! Całe miasteczko wie, że on cię zdradza! Taki wstyd – jęknęła teściowa.
– Owszem, to wstyd, ale nie mój. Jeśli mama myśli, że będę przemykać ulicami, chowając się przed spojrzeniami ludzi, to jest mama w błędzie. Będę chodziła środkiem drogi z wysoko podniesioną głową. Nie pozwolę sobie odebrać godności. Nie jestem niczemu winna.
– A nie pomyślałaś, że jeśli mąż znajduje sobie kochankę, to znaczy, że od żony nie otrzymuje tego, co jest mu potrzebne?
– A nie pomyślała mama, że jeśli mąż znajduje sobie kochankę, to znaczy, że jest egoistą, który ma zbyt słaby charakter, żeby się oprzeć pierwszej lepszej?
– I chcesz nadal żyć z tym egoistą? Poza tym, jeśli mój syn wybrał kobietę, to nie mogła być pierwsza lepsza – zauważyła Lidia, unosząc podbródek tym zdecydowanym ruchem, który miał uciąć jakąkolwiek dyskusję.
– Miło mi to słyszeć, mamo – powiedziała Alicja z przekąsem. – Rozumiem, że ta uwaga dotyczy również mnie.
Wzrok teściowej nie pozostawiał wątpliwości: to był ten jedyny raz, kiedy wybór Marka okazał się pomyłką.
– Zastanów się, czy na pewno masz siłę, żeby żyć z mężczyzną, który czyni innej kobiecie miłosne wyznania, całuje ją, przytula…
– Za chwilę, żeby obrzydzić mi Marka, zacznie mama snuć pornograficzną opowieść o tym, co robią w łóżku.
– Może w twoich kręgach ludzie opowiadają o takich rzeczach, w moich stanowi to temat tabu.
– Oczywiście. W kręgach mamy najlepiej zamieść pod dywan niewygodną prawdę. Dulszczyzna w najlepszym wydaniu! – Alicja roześmiała się, choć tak naprawdę nie było jej do śmiechu.
– Posłuchaj… – syknęła Lidia. – Jeśli ci się wydaje, że kiedykolwiek zaakceptuję wasze małżeństwo, to się mylisz. Zrobię wszystko, żeby Marek w końcu przejrzał na oczy.
Alicja patrzyła, jak teściowa odwraca się i rusza do drzwi.
– Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz?
– Bo zabrałaś mi syna. Pogodziłabym się z tym, gdyby wybrał jakąś wyjątkową kobietę, ale on pokochał takie nic – odpowiedziała Lidia, zatrzymując się w drzwiach.
– Pokochał takie nic… – powtórzyła Alicja i poczuła, że nieoczekiwanie dostała od teściowej oręż do walki o swoje małżeństwo.
Czy jest ciąg dalszy?
Nawet się zabrałam za pisanie, ale ciąg dalszy chwilowo utonął w nawale zajęć. Ale w realu i owszem, jest.