Ukradziona tożsamość

Inspirowane życiem

Nigdy nie będzie Krystyną. Ta prawda w końcu do niej dociera. A właściwie uderza w nią z siłą, która sięga każdej komórki niedoskonałego ciała. Maria wie, że nic go nie łączy ze smukłą sylwetką dziewczyny ze zdjęcia. Tak samo jak  wie, że jasny warkocz przerzucony przez ramię nie ma nic wspólnego z jej farbowanymi włosami. Oczy też mają różne. Tamte wyglądają niczym wyjęte z obrazów Picassa, te są tylko szare i nic nie sprawi, że nabiorą innego odcienia. Ani soczewki, ani te wszystkie niebieskie bluzki i sukienki, które Maria kupuje uparcie. To nie jest twój kolor, słyszy bez przerwy. Nie! Tak! Niebieski to nie jest kolor Marii. To kolor Krystyny.

Maria przechowuje w pamięci pełne gracji ruchy siostry. Od lat ćwiczy je przed lustrem. Przechyla głowę, szukając linii doskonałej i wciąż nie jest zadowolona. Krótka, masywna szyja Marii nie chce utworzyć idealnego łuku. Tworzy własny. Taki, który w nikim nie wzbudzi zachwytu. Bez względu na ilość prób szyja Marii pozostaje sobą. Zwykłą szyją niskiej, niepozornej kobiety, której prawdziwym kolorem nie jest niebieski, tylko szary. Kolor nieistnienia. Bo tak naprawdę Maria nie istnieje. Jest tylko przeciwieństwem albo lustrzanym odbiciem siostry. Żywym przypomnieniem tego, co umarło.

Maria często ćwiczy ruchy dłoni. Ręce bibliotekarki próbuje zamienić w dłonie skrzypaczki, ale jej palce też pragną żyć własnym życiem. Nie chcą się stać smukłymi palcami Krystyny. Palcami, które miały dawać ludziom szczęście. Smukłymi martwymi palcami, które przedarły życie rodziny na dwie części. Tę sprzed wypadku i tę po.

Maria ma wiele zdjęć siostry. Stoją na biurku, na parapecie i na dwóch półkach wiszących nad łóżkiem. Tak, żeby Maria mogła je widzieć z każdego miejsca w pokoju. Choć matka kategorycznie zabroniła, Maria przechowuje też zdjęcia wraku. Ukrywa je w żółto-czarnym pudełku stojącym na dnie szafy. Nie musi ich wyciągać. Doskonale pamięta obraz utrwalony przez anonimowego świadka. Równie doskonale wie, że gdyby nawet wyrzuciła wycinki z gazet i wymazała z pamięci ich zawartość, nie uda się jej zapomnieć. Wystarczy, że otworzy drzwi i przejdzie do salonu, gdzie przedwcześnie postarzała pianistka bez celu wpatruje się w okno. Albo do gabinetu ojca, gdzie zbyt szybko osiwiały naukowiec siedzi przed pustym ekranem komputera. Jeśli tylko będzie chciała, zobaczy wrak w ich oczach. W pochylonych sylwetkach. W pooranych zmarszczkami twarzach. W opadniętych kącikach ust.

Kiedy Maria stanie w drzwiach, obraz wraku przybierze na sile. Tak samo, jak na sile przybierze pytanie, dlaczego to akurat musiała być Krystyna. Dlaczego ich piękna, utalentowana córka, przed którą świat stał otworem, musiała wsiąść do tego samochodu. Dlaczego nie mogli oddać losowi tej drugiej. Niepozornej, banalnej Marii, której nieistnienia nikt by nie odczuł. Maria też od lat zadaje sobie to pytanie. Zastanawia się, dlaczego to nie mogła być ona. Zazdrości siostrze zatrzymania w czasie tak, jak wcześniej zazdrościła jej urody, talentu, miłości rodziców. Czas Marii się nie zatrzymał. Płynie dalej, nie pozwalając zapomnieć światu o jej wadach i niedoskonałościach. Dlatego właśnie wciąż  jest Marią, która nie spełnia oczekiwań. Nie potrafi posprzątać mieszkania wystarczająco dokładnie, zapomina o ważnych rzeczach, jest tylko bibliotekarką, a nie wybitną skrzypaczką. Jest Marią z coraz liczniejszymi zmarszczkami, a nie młodą twarzą ze zdjęcia.

Maria często wyobraża sobie, że to ona wsiada do tamtego samochodu i to jej czas zatrzymuje się na starym dębie. Staje wtedy na swoim pogrzebie i przygląda się twarzom żałobników.

Choć Maria ma bujną wyobraźnię, na jej pogrzebie matka nie krzyczy tak, jak krzyczała na pogrzebie Krystyny. Tego obrazu nie potrafi wskrzesić nawet bujna wyobraźnia Marii, zrodzona z książek i pragnienia akceptacji. Najdłużej na tym wyobrażonym pogrzebie Maria zawsze przygląda się siostrze. Zachwyca się pełnymi wdzięku ruchami, drżeniem kształtnych ust, zaszklonym łzami błękitem oczu. Tak. Krystyna potrafiłaby pięknie rozpaczać po śmierci siostry.

Pytanie, dlaczego są tak różne, towarzyszy rodzinie od pierwszych chwil ich życia. Wspólnego życia, bo rodzą się w odstępie pięciu minut. Bliźniaczki. Słowo, które dla większości ludzi oznacza podobieństwo i wyjątkowe porozumienie dusz, dla Marii staje się przekleństwem. Może gdyby sióstr nie dzieliło pięć minut, ale pięć lat, świat nie porównywałby ich tak często. I może rozczarowanie rodziców byłoby odrobinę mniejsze. Niestety, przychodzą na świat jako bliźniaczki i tym samym skazują jedną z nich na nieistnienie. Paradoksalnie tę, która przeżyła. Zanim pojawi się pytanie, dlaczego nie Maria, powstają inne, równie bolesne. Maria nie umie ich nie słyszeć i razem z rodzicami zastanawia się, jak takim pięknym ludziom mogła się urodzić ona. Jak ich inteligencja i talenty mogły zamienić się w nią. Jak… W pewnym momencie przestaje szukać odpowiedzi, zrzuca winę na Krystynę. Już wie, że tęczówki Krystyny są takie niezwykłe, bo jest w nich błękit zabrany siostrze.

Ukradzionego błękitu Maria nie potrafi zapomnieć i coraz bardziej nienawidzi siostry. Okazuje to na każdym kroku, co bardzo martwi wybitną pianistkę i ambitnego naukowca, który właśnie przygotowuje ważną publikację i ma bardzo ściśle wypełniony grafik. Mimo wszystko znajduje czas i zabiera córkę do psychologa. A potem do następnego i jeszcze jednego. Żadna z wizyt nie przynosi odpowiedzi na pytanie, co z Marią jest nie tak. Bo przecież stwierdzenie, że to zwykła rywalizacja między siostrami, nie może być prawdą. Jak szara i banalna Maria mogłaby w ogóle pomyśleć o rywalizowaniu z błękitem oczu Krystyny. I jej coraz bardziej oczywistym talentem muzycznym. I jej pełnymi gracji ruchami. I jej błyskotliwymi odpowiedziami w trakcie rozmów przy stole. I w ogóle z całym tym zachwytem, który otacza Krystynę. Nie, to niemożliwe. Nawet Maria nie jest na tyle głupia, myśli ambitny naukowiec i ciągnie córkę do samochodu. Zanim usadzi ją na tylnym fotelu, przygląda się dziewczynce uważnie. A może stali się ofiarą jakiejś fatalnej pomyłki? Może ktoś w szpitalu popełnił błąd? Kilka lat wcześniej głośno było o takim przypadku… Ta myśl uspokaja ambitnego naukowca. Jest gotów wychować Marię jak własną.

Maria wie, że to jej dotyczą gorączkowe szepty rodziców. O Krystynie przecież rozmawia się głośno. Cudownie, córeczko! Wspaniale, Krysieńko! Jesteś naszym skarbem! – niesie się po mieszkaniu. Rozmowy o Marii nie opuszczają sypialni rodziców. Poza nią jest tylko milcząca dezaprobata.

Kiedy dziewczynki idą do szkoły, sytuacja staje się dla Marii nie do wytrzymania. Tam też nikt nie może się nadziwić, że siostry, bliźniaczki, mogą być tak różne. Co gorsze, każdy uznaje za stosowne, żeby te wątpliwości wyrazić. A potem powtórzyć. Jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz… Maria zaczyna uciekać od miejsca, które przypomina jej o niedoskonałościach ciała i umysłu. Wędruje nad rzekę i zanurza się w świat książek i wyobraźni. Raz po raz planuje morderstwo doskonałe. Zabija Krystynę na wiele sposobów, jeszcze nie przeczuwając, że zrobi to za nią podpity dwudziestoczterolatek, który namówi jej rozsądną i poukładaną siostrę, żeby wsiadła do samochodu. Tak więc Maria planuje, a potem wraca do domu i wysłuchuje kolejnych kazań ambitnego naukowca. Wybitna pianistyka się nie wtrąca. Po pierwsze, już dawno straciła cierpliwość, po drugie, ktoś musi zawieźć Krysię na lekcje do szkoły muzycznej i wysłuchać zachwytów nad urodą, talentem i wdziękiem młodszej z córek. Młodszej o pięć minut, które zdają się przepaścią.

Liceum i szkołę muzyczną Krystyna kończy z wyróżnieniem. Otoczona uwielbieniem koleżanek i kolegów z klasy, nauczycieli i dumnych rodziców. Maria też kończy szkołę. W cieniu siostry i przepełniającej ją nienawiści. Nie tylko do Krystyny. W tamtym czasie nienawidzi już wszystkich.

Kiedy po raz pierwszy przychodzi do domu pijana, wybitny naukowiec nie wytrzymuje. Ślad jego dłoni znika po kilku dniach, wymowne milczenie zostaje znacznie dłużej. Maria staje się jeszcze bardziej niewidzialna, choć wcześniej myślała, że to niemożliwe. Krystyna też traktuje ją jak powietrze, stając po stronie rodziców. Pierwszy raz tak jawnie. Jej piękne błękitne oczy patrzą na Marię oskarżycielsko. Niszczysz naszą rodzinę, zdają się mówić. Maria nienawidzi tego spojrzenia.

Jedynym sposobem przetrwania są dla Marii leki. Antydepresanty załatwia znajomy. Coraz więcej i więcej. Żeby zdobyć pieniądze, kradnie. Wynosi ze sklepów różne przedmioty, a potem sprzedaje przez znajomego od antydepresantów. Za którymś razem łapią ją na gorącym uczynku. Ambitny naukowiec i wybitna pianistka dostrzegają, że ich starsza o pięć minut córka wisi nad krawędzią. Próbują ją ratować. Bardziej ze wstydu niż z miłości.

Krystyna zalicza kolejny rok studiów, Maria trafia na leczenie.

A potem nagle Krystyna wsiada do samochodu, nie zważając na to, że kierowca wypił cztery piwa, i jedzie ku przeznaczeniu. Nikt nigdy się nie dowie, dlaczego złamała swoje zasady. Dlaczego postanowiła wrócić do domu właśnie tak. Stało się i zdjęcie wraku wylądowało w żółto-czarnym pudełku na dnie szafy.

Na pogrzebie wybitna pianistka skowycze niczym katowane zwierzę. Z trudem udaje się ją odciągnąć od dołu, w którym znika trumna z jej błękitnooką córką. Ambitny naukowiec milczy. Jego wykrzywiona bólem twarz przypomina tragiczną maskę. Maria zapamiętuje też pustkę w oczach ojca i białą różę, którą rzuca, żegnając błękit. Swoich myśli nie pamięta. Zbyt dużo ich było. Tylko ta jedna, z chwili, kiedy dowiedziała się o wypadku, zostaje w jej głowie. Karze się za nią od lat. Wreszcie będę najważniejsza, myśli, kiedy zapłakany ojciec otwiera drzwi pokoju i łamiącym się głosem mówi, że Krystyna nie żyje. Wreszcie będę najważniejsza…

Wybitna pianistka i ambitny naukowiec nie zamierzają spełniać marzenia starszej o pięć minut córki. Dla nich życie właściwie się skończyło. Oddychają tylko po to, żeby przeglądać fotografie, na których ich jasnowłosa córka cieszy się życiem i dobrze się zapowiada. Tylko po to, żeby codziennie wędrować cmentarną alejką do marmurowego anioła, który musi zastąpić miłość ich życia. Tylko po to, żeby w Marii widzieć codziennie to, co stracili. I żeby ciągle powtarzać pytanie: dlaczego nie ona?

Mimo wszystko Maria walczy o miłość rodziców jak nigdy dotąd. Najpierw opiekuje się nimi troskliwie, potem robi porządek ze swoim życiem. Kończy studia, podejmuje pracę w bibliotece uniwersyteckiej, robi doktorat. Nie pije, nie pali, nie bierze leków, za to sprząta, gotuje, robi zakupy. Dba o to, żeby w gabinecie ojca panował porządek i żeby na matkę zawsze czekała gorąca herbata z odrobiną cytryny. Smaży kotlety dla naukowca, którego ambicja umarła wraz z córką i gotuje zupę pomidorową dla pianistki, która nie potrafi już grać jak dawniej. I wciąż wierzy, że w końcu ją zauważą. Pewnego dnia mierzy w sklepie niebieską bluzkę. Wydaje się jej, że szare oczy nabrały innego odcienia. Że niemal stały się błękitne. Kupuje trzy takie same bluzki. Potem farbuje włosy. Miesiącami ćwiczy przed lustrem gesty, starając się upodobnić do Krystyny. Bezskutecznie.

I wreszcie któregoś dnia dociera do niej prawda. Nigdy nie będzie Krystyną.

Wbrew powszechnemu mniemaniu, że przełomowym momentom w życiu towarzyszą wyjątkowe okoliczności, ten dzień jest szary jak oczy Marii. Zwyczajny i niepozorny jak ona cała. A jednak… W tym szczególnym momencie zwyczajnego dnia Maria po raz ostatni patrzy na zdjęcie siostry, a potem pakuje rzeczy i wychodzi z czteropokojowego mieszkania w przedwojennej kamienicy. Jeszcze nie wie dokąd. Wie tylko, że nie chce być już ani przeciwieństwem, ani lustrzanym odbiciem. Chce być sobą. Po prostu. Maria ma czterdzieści osiem lat i w końcu zamierza żyć.

14 myśli w temacie “Ukradziona tożsamość”

    1. Pytanie, czy na długo. Pytanie, czy skutecznie. Praca nad sobą to cholernie trudna sztuka. Może dlatego tak mało osób się tego podejmuje.

      1. Praca nad sobą to chyba temat na całkiem inny wpis. Bo gdzie granice własnego szczęścia (czy choćby spokoju) a gdzie odpowiedzialność, przynależność? Co wolno zmieniać? Kiedy trzeba zmieniać? Kiedy nie warto i nie wolno? Oj… Ty pisz, a ja pomyślę. Może Ci wyjść skuteczniej:)

        1. Tak, praca nad sobą to zawiły temat, ale nie ulega wątpliwości, że istotny. Sugerujesz, że jak piszę, to nie myślę? Hmm… Po zakończeniu wpisu o haremie przychylam się do tej wersji. 😉

  1. Nieprzerobione, ale i przerobione bóle i zadry lubią wracać. kiedy człowiek jest słaby z innej przyczyny. Wtedy toczy się błędne koło na zasadzie: -Czemuś słaby? – Bo coś boli . – TAMTO jeszcze boli? – Bo jestem słaby.

    1. Lubią wracać. Bywa, że w najmniej oczekiwanych momentach. Są rzeczy, o których mówię i słyszę, że zaczyna drżeć mi głos. Dziwię się, bo wydaje mi się, że to już za mną, ale jak widać – nie do końca. Człowiek to strasznie skomplikowany mechanizm.

    1. Nie potrafię oderwać oczu od tego komentarza. Wzruszył mnie. Swoją prostotą i głębią jednocześnie. Dziękuję.

  2. Bardzo smutna historia 🙁 niestety tak się czasem dzieje, że rodzice faworyzując jedno ze swoich dzieci nie zdają sobie sprawy jak bardzo krzywdzą to drugie, które czuje się gorsze, niekochane, niepotrzebne. Najczęściej jest tak, że by zwrócić na siebie uwagę te odtrącone dzieci zaczynają radykalnie zmieniać swoje życie na gorsze staczając się w nicość.
    Bardzo współczuję Marii, nikt sobie nie zdaje sprawy jak bardzo musiało ją to boleć, ta pustka, poniżenie. Jednak pomimo wszystko Krystyna ocaliła Marię, wyłowiła ją z głębin nicości i nadała jej życiu sens. Można by rzec, że spłaciła poniekąd swój siostrzany dług.

    1. Ciekawe spojrzenie. Ale masz rację, w jakiś sposób to Krystyna ją uratowała, nadając jej życiu sens. Może nie do końca taki, jaki można by oczekiwać, ale jednak. Pozdrawiam.

  3. Dlatego boje sie miec kolejne dziecko. Boje sie, ze go nie pokocham, że pierwszą corka zawsze będzie ta naj, ze skrzywdze niewinna istotę. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie by mojemu dziecku cos mogloby sie stac, że mogloby jej nie byc. Co wtedy zrobie? Wtedy tylko rownie silna milosc do kolejnego dziecka mogłaby trzymać mnie przy życiu. Błędne koło.

    1. Mam wrażenie, że miłość do każdego dziecka jest inna. Nawet, jeśli kochasz równie mocno, to jednak inaczej. Czasem to widać bardziej, czasem mniej. Ale takich osób, które czują się skrzywdzone, mniej kochane, znam sporo.

Skomentuj N. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *