Kacperek był największym leniem na świecie. Nie wzrostem, bo mierzył zaledwie 110 centymetrów i nie wagą, bo pokazywała 19 kilogramów, ale duchem. Jego ulubione zajęcie stanowiło wylegiwanie się w łóżku. Choć Kacperek lenił się na tapczanie od czterech lat, bo dwa wcześniejsze spędził w łóżeczku, zdążył wygnieść w meblu całkiem spore zagłębienie. Tato straszył chłopca wizją przyrośnięcia do łóżka, ale na niewiele się to zdało. Kacperek lenił się nadal. Istniało prawdopodobieństwo, że w przyszłości zostanie międzynarodowym specjalistą do spraw lenistwa. Byłby w tym doskonały, musiałby tylko opracować system pracy bez pracy.
Kacperek porzucał tapczan sporadycznie. Pewnej niedzieli wstał jednak wyjątkowo wcześnie, czym zadziwił rodziców. Wybrał ten dzień nieprzypadkowo. Tylko wtedy mógł spotkać mamę i tatę przy wspólnym posiłku, a sprawa wymagała zgody obojga. Nie chciało mu się biegać z jednego pomieszczenia do drugiego w celu uzgodnienia stanowiska.
Wszedł do kuchni. Rozejrzał się z zaciekawieniem, bo nie bywał tam często i zapomniał już, jak wygląda to pomieszczenie. Rodziców pamiętał, bo często odwiedzali go w pokoju. Najczęściej po to, żeby zachęcić do jakiegoś wysiłku (tato) lub przynieść jedzenie (mama).
– Witaj, syneczku – powiedziała radośnie mama Dorota. – Cieszę się, że zjesz z nami śniadanie.
– Skoro już odkleiłeś się od tapczanu, może pójdziesz ze mną na spacer? – zapytał nieco szorstko tato Jacek, czym wywołał pełne wyrzutów spojrzenie żony.
– Innym razem – udzielił ulubionej odpowiedzi Kacperek. – Mam sprawę.
– Jaką? – zapytali równocześnie rodzice.
– Chcę mieć psa.
Rodzice wymienili spojrzenia. Pies wymagał opieki, a więc był nadzieją na zmianę zachowania syna. Obiecali się zastanowić. Kacperek poczuł, że jest zmęczony i postanowił poczekać na decyzję na tapczanie. Nawet się ucieszył, kiedy rodzice oznajmili, że o wynikach przemyśleń poinformują go nazajutrz. Miał przed sobą całą dobę lenistwa.
Wieczorem w sypialni rodziców trwały gorączkowe dyskusje. Mama twierdziła, że pies może być początkiem Wielkiej Przemiany Kacperka, tato uważał, że nic z tego. Na dodatek upierał się, że psy upodobniają się do właścicieli, więc za kilka miesięcy zamiast jednego lenia, będą mieć w domu dwa. Mama jak zwykle postawiła na swoim i rano oznajmiła synkowi, że zgadzają się na psa. Tato przedstawił warunki umowy. Kacperek miał z czworonogiem wychodzić na spacery, karmić go i szczotkować. Chłopiec kiwał głową, wyrażając zgodę na kolejne punkty. Kiedy rodzice wyszli, poczuł dwie rzeczy: szczęście z powodu psa i zmęczenie w związku z intensywnym kiwaniem głową. Postanowił odpocząć i uciął sobie króciutką drzemkę.
Następnego dnia cała trójka wybrała się do schroniska. Pracownik dokładnie wypytał, jakiego psa potrzebują, a następnie zniknął na kilka minut. Wrócił z małym, biało-brązowym kundelkiem. Przypadł do gustu całej rodzinie, więc po dopełnieniu formalności ruszyli do domu we czwórkę. W ten sposób Pucek stał się psem leniwego Kacperka.
Przez pierwsze dwa dni chłopiec realizował warunki umowy: wychodził z psem trzy razy dziennie, karmił go i szczotkował, pilnował miski z wodą. Trzeciego dnia uznał, że mama Dorota i tak wstaje wcześnie rano, więc może pójść z Puckiem na spacer, a po południu znalazł wymówkę w postaci bólu nogi. I tak było już codziennie. Chłopiec szukał okazji, żeby inny członek rodziny zajął się psem, a sam wrócił na ukochany tapczanik. Rodzice się buntowali (tato bardzo, mama minimalnie), ale ostatecznie i tak wykonywali obowiązki za syna. Miska Pucka coraz częściej była pusta, coraz dłużej też zwierzę siedziało przed drzwiami, czekając na spacer. Pies robił się smutniejszy i smutniejszy, a w końcu przestał wstawać z posłania i zaczął na nim spędzać całe dnie. Kacperek leżał na tapczanie, pies na kocyku.
Pewnego dnia leniwy Kacperek obudził się i powoli usiadł na łóżku. Chciał odsunąć kołdrę, ale stwierdził ze zdumieniem, że zamiast rąk ma psie łapki. Przez chwilę nie mógł w to uwierzyć, ale kiedy zrozumiał, że to nie sen, wrzasnął rozpaczliwie. Rodzice zjawili się w pokoju niemal równocześnie. Kacperek nie musiał im tłumaczyć, dlaczego krzyczy, bo od razu spostrzegli, co się stało. Tato Jacek zapytał ostro:
– Coś ty znowu wymyślił?
– Ja?! Nie mam pojęcia, co się stało! Kiedy się obudziłem, zobaczyłem, że mam psie łapy zamiast swoich rąk!
– Trzeba jechać do lekarza – pisnęła mama Dorota.
W ciągu piętnastu minut rodzina przygotowała się do wyjazdu. Kacperka trzeba było ubrać i umyć, bo psie łapki uniemożliwiały mu samoobsługę (zresztą i z własnymi rękami nie lubił tego robić). Lekarzem chłopca był znakomity pediatra Remigiusz Kopeć. Kiedy rodzina Drabików wkroczyła do jego gabinetu, wystarczyło kilka sekund, aby się zorientował w sytuacji.
– O, kolejny przypadek lenivusa pospolitusa – powiedział spokojnie.
– Panie doktorze, to straszne! Niech pan zobaczy, co spotkało naszego synka! – krzyczała mama Dorota.
– Widzę, widzę. Spokojnie, droga pani. Takich przypadków mam kilka dziennie. Typowe.
– A jak się nazywa ta choroba? – zapytał dziwnie opanowany tato Jacek.
– Już mówiłem – lenivus pospolitus.
– Czy to jest uleczalne?! – jęknęła mama Dorota.
– To zależy, droga pani.
– Od czego? – jęczała dalej mama chłopca.
– Od postawy młodego człowieka. Pieska się chciało? – zwrócił się do Kacperka.
– Tak – odpowiedział chłopiec drżącym głosem.
– A robić przy nim już nie, prawda? Niech zgadnę: coraz rzadsze spacery, coraz częściej pusta miska?
– Tak, ale…
– To nie ma się co dziwić – przerwał chłopcu. – Tobie, młody człowieku, ręce niepotrzebne, bo i tak się nimi nie posługujesz. Chcesz cukierka? – zapytał lekarz znienacka.
– Tak.
– Poczęstuj się – powiedział Remigiusz Kopeć.
Malec rzucił się do pojemnika z cukierkami, ale nie mógł sobie poradzić, bo psie łapki skutecznie to uniemożliwiały. Mama skoczyła, żeby pomóc synkowi, ale lekarz zatrzymał ją zdecydowanie.
– Chwileczkę, miła pani, niech sobie młody człowiek poradzi sam.
– Ale ja nie mogę – powiedział z rozpaczą Kacperek, odwracając wzrok od ukochanych cukierków czekoladowych.
– A widzisz, twój pies też nie. Kiedy nie nałożysz mu jedzenia albo nie nalejesz wody, sam tego nie zrobi. Na spacer pewnie by poszedł, ale drzwi nie otworzy.
– Nie pomyślałem – pisnął leniwy Kacperek.
– Typowe – odrzekł lekarz.
– I co teraz?! – ponownie jęknęła mama Dorota.
– Terapia.
– Jaka? – zapytali jednocześnie Kacperek i rodzice.
– Chłopiec musi się zobowiązać do regularnej opieki nad psem.
– I to wystarczy? – ucieszył się Kacperek.
– Owszem, młody człowieku, ale niech ci się nie wydaje, że złożysz obietnicę, a później nie dotrzymasz słowa.
– A co wtedy? – znowu jednocześnie zapytali Kacperek i rodzice.
– Terapia się nie uda.
– Obiecuję, obiecuję, obiecuję, że dotrzymam słowa! – krzyknął chłopiec i poczuł, że rozmowa go wykończyła. Najchętniej położyłby się na tapczaniku, ale wiedział, że nie może tego zrobić, bo do końca życia będzie oglądał psie łapki zamiast rąk.
– W takim razie proszę wracać do domu. Rano będzie po wszystkim. Chłopiec odzyska swoje leniwe rączki i mam nadzieję, że w końcu zrobi z nich użytek.
Rodzina Drabików wróciła do domu. Członków rodziny powitał na progu uradowany Pucek. Zdziwił się nieco, widząc psie łapy u swojego pana, ale pomyślał, że fajnie będzie mieć kompana, kiedy już całkiem zamieni się w psa, i energicznie pomachał ogonem. Marzenia Pucka się nie ziściły, bo Kacperek dotrzymał słowa. Od następnego dnia, gdy zgodnie z obietnicą lekarza wszystko wróciło do normy, zajął się psem z całych sił. Tak się przyzwyczaił do spacerów, że poprosił rodziców, żeby zapisali go do szkółki sportowej. Kiedy zdobył swój pierwszy puchar w chodzie sportowym, wypełnił go psimi smakołykami i postawił przed Puckiem. Wiedział, że pies ma w sukcesie spory udział. ?
Fajne i z moralem.
Dzięki. ?
Ale żeby pieska nazwać Pucek? Straszny obciach!
Takie to już pieskie życie…
Jak pies to tylko Kapsel. Kto by chciał z Puckiem chodzić… znaczy wychodzić 🙂
Ale tak z Puckiem w Pucku, żeby tlenu dostarczyć płuckom… Też nie? 🙂
Jakoś nadal nie 🙂
Szkoda. 😉
Czy mogę to przeczytać dzieciakom w przedszkolu?
Jasne! 🙂
Podobało się 🙂
Cieszę się. 🙂