Czasem myślę, że minęłam się z powołaniem. Może powinnam zająć się polityką? Przekonująca być potrafię. Mam wrażenie, że kilku polityków biję na łeb, na szyję. Kto nie wierzy, niech poczyta. 😉
Pewnego sobotniego wieczoru weszłam do kuchni. Coś przestawiłam, coś umyłam, nic ważnego. W pewnej chwili zauważyłam, że za kratką wentylacyjną tkwi… jakieś stworzenie! Ptak? Szczur? Tygrys?!
Stworzenie wydawało tajemnicze dźwięki i wystawiało kawałek kończyny. Zbyt mały, by dało się stwierdzić: skrzydełko czy nóżka. Wpadłam w panikę. SPEKTAKULARNĄ. Co jak co, ale panikować potrafię. Kilka osób może potwierdzić.
Ponieważ w pokoju na tapczanie tkwił mój ówczesny narzeczony, pognałam do niego, ile sił w nogach. Pewnie bym się przytuliła i niczym Danuśka ze Spychowa wyszeptała: boję się, boję, ale nie było czasu na takie romantyczne uniesienia. Trzeba było działać i stworzenie uwolnić.
Pan S. spojrzał na mnie jak na wariatkę (czyli standardowo) i wzruszył ramionami. Nie zamierzał dźwigać się z kanapy. Pewnie wytrwałby w postanowieniu, gdyby związał się z miłą, sympatyczną kobietą, ale tego nie zrobił. Wybrał histeryczkę, awanturnicę i wrednego babsztyla w jednym, więc po chwili maszerował do kuchni. Jego zbroja pobłyskiwała w blasku zachodzące… No dobra, rozpędziłam się…
Pan S. obejrzał kratkę i nie wyciągnął żadnych wniosków. Od czego jednak są kobiety? Wyciągnęłam je za siebie i za niego zaraz po tym, jak kazałam mu się uważniej wsłuchać w tajemnicze szelesty i zapatrzeć na wystające fragmenty. Dwoiłam się i troiłam, opisując sytuację. Upchnęłam za kratką wentylacyjną nosorożca i nie zamierzałam z tej wizji rezygnować. Pan S. uległ.
Rozpoczęły się przygotowania do akcji. Podstawiliśmy stół, otwarliśmy okno, przynieśliśmy pudełko, Pan S. zabezpieczył ręce, wkładając żółte rękawice. Po kilku minutach przesuwania, kombinowania, zmieniania koncepcji było po wszystkim: stworzenie znalazło się w pudełku. Pan S. chciał je wyrzucić przez okno (parter w końcu), ale powstrzymał go mój dziki wrzask: Nieeee!!! A jak wróci?! (No co? Nosorożec-bumerang nie jest może gatunkiem dokładnie zbadanym i opisanym, ale lepiej dmuchać na zimne.)
Pan S. chętnie puknąłby się w czoło, ale nie mógł, bo trzymał stwora w pudełku. Westchnął ciężko (pewnie przeklinając dzień, kiedy się ze mną związał) i wybiegł na zewnątrz. W kapciuszkach. Nie zważając na deszcz, odsunął pokrywkę i wyrzucił zawartość pudełka, po czym zwinnie odskoczył. Dzięki temu dwie dziewczyny idące na piątkową imprezę zobaczyły faceta w żółtych rękawicach, wybiegającego z domu, wyrzucającego z pudełka kratkę wentylacyjną i odskakującego ze strachem. Bo oczywiście nic innego tam nie było. Usłyszałam łomot wiatru i elementu kratki, który odczepił się od reszty, a rzekome skrzydełko było brakiem tynku, który w półmroku stał się fragmentem tajemniczego stworzenia. Okazało się przy okazji, że:
- Pan S. ma rację, mówiąc o moich histerycznych skłonnościach.
- Siła mojej sugestii jest ogromna i niebezpieczna.
Aż trudno sobie wyobrazić, co się stanie, kiedy mi się wyda, że pod domem czają się terroryści albo poczuję trzęsienie ziemi. 😉