Kogel-mogel w domu kultury

Włosy. Niekoniecznie anielskie, choć ostatnio blond. Tak, włosy odgrywają istotną rolę w życiu Pani S.

Kolory były już wszystkie. Blond, kasztan, rudy… Długość też różna. Długie, krótkie, bardzo krótkie. A nawet bardzo, bardzo, bardzo krótkie. Akurat wtedy, kiedy Pani N. pilnowała, żeby za krótkie nie były. Przypadek? Wybuchowy Antoni na pewno dopatrzyłby się celowego działania. Nie tyle Pani N., ile służb specjalnych. Obcych służb specjalnych. Ja jestem mniej podejrzliwa. Myślę, że o kształcie mojej fryzury zdecydowały roztrzęsione ręce praktykantki i stępiona czujność Pani N. A że zamieniło mnie to w córkę Rutkowskiego? Cóż… Teraz włosy są dłuższe. W końcu Pani N. nie pilnuje.

Skoro włosy są dłuższe, mają tendencje do smętnego zwisania. Próbuję temu zapobiegać. Skutki bywają spektakularne. Kiedyś wyszłam na miasto z różowym wałkiem na głowie. Konkretnie – na grzywce. Zapomniałam, że formuję pukielek à la Pola Negri i pognałam do mięsnego. Po raz pierwszy pożałowałam, że nie mieszkam w dużym mieście, w którym mój różowy wałek rozmyłby się w potoku ludzi i samochodów… Zresztą w dużym mieście mogłabym aspirować do miana oryginała, w małym – tylko dziwaka.

Ostatnio kupiłam bilet na koncert Anny Marii Jopek. Dokładnie rzecz ujmując, kupiłam w październiku, żeby w lutym posłuchać. W sobotę poczułam mrowienie w kościach. Jeszcze niby nic takiego, ale jednak… Wiedziałam, że prędzej czy później z mrowienia będzie grypa. Iść czy nie iść – zastanawiałam się intensywnie. Szkoda było zmarnować bilet.

Nałożyłam na włosy żółtko i rycynę. No co?! Jak już się ukulturalniać, to z odżywionymi włosami. Zadzwonił Mojaczek. Zaniepokoił się stanem zdrowia i zaczął przekonywać, że powinnam zostać w domu. Długo mnie przekonywał. Na godzinę przed koncertem skapitulował, a ja ruszyłam pędem zmywać jajeczno-rycynowy beton. Zmywałam starannie. Wydawało mi się, że wystarczająco. Że byłam w błędzie, zrozumiałam po wysuszeniu włosów. Na czubku głowy miałam oleistą maź, której pięciominutowe szczotkowanie nie było w stanie usunąć. Do koncertu zostało dwadzieścia minut. Mogłam jeszcze umyć głowę, wysuszyć i wyjść z domu, ryzykując zapalenie płuc. Raz w życiu zachowałam zdrowy rozsądek. Poszłam na koncert z koglem-moglem na włosach i póki nie zgasło światło, zastanawiałam się, jak bardzo nieestetyczne doznania ma osoba siedząca nade mną. To tak, jakby musiała patrzeć na gniazdo jaskółek, w którym chwilę wcześniej kondor próbował wysiedzieć jaja. Bardzo tę osobę przepraszam, kimkolwiek jest. Nawet, jeśli to pani, która kilka lat wcześniej jadła kotlet mielony podczas antraktu. Albo ta, której trzy razy włączał się telefon w trakcie spektaklu. A nawet ta, która w czasie koncertu przed trzema laty śpiewała szlagiery operetkowe razem z artystami. Nic mnie nie tłumaczy. Na szczęście w końcu światło zgasło i na scenie pojawiła się ona… Piękna, zjawiskowa, z magicznym głosem. Po minucie wszystko przestało się liczyć: nadchodząca grypa, mrówki na skórze i jajeczna skorupa na czubku głowy. Warto było!

16 myśli w temacie “Kogel-mogel w domu kultury”

  1. Cieszę michę z powodu przeczytania hurtem archiwum bloga, ale bardziej z tego, że wróciłaś do blogowej rodziny.
    Co tam przetłuszczony czubek głowy, najważniejsze by maseczka zadziałała.

    1. Też się cieszę. Nie tylko do blogowej rodziny, ale w ogóle do wirtualnej rzeczywistości, bo w pewnym momencie nawet fejsa nie miałam. Toż z punktu widzenia człowieka współczesnego właściwie nie istniałam! 😀 Czy maseczka zadziałała to nie wiem. Myślałam, że mi od razu wyrośnie warkocz niczym Jagnie, ale na razie bardziej przypomina mysi ogonek Sierotki Marysi. 😀

      1. Lenin? Są lepsze wzorce! Taki Neandertalczyk na przykład:) Na dodtek w opcji full natural. Bo na Leninie to na pewno syntetyków sporo:)

          1. To by potwierdzało moje spostrzeżenia dotyczące osób bez bogatego wnętrza. Tak mi się zawsze wydawało, że żyją dłużej, bo się nie przejmują. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *