Alergików uprasza się o użycie maseczki. Wpis wyciągnięty ze strychu, więc możliwa obecność pleśni.
Historia oparta na faktach, dla niektórych wręcz autentycznych. 😀
Kiedy usłyszał zgrzyt klucza w zamku, poruszył się niespokojnie. Zaraz się zacznie!
– Władziu, Władziu! Wyobraź sobie, że Wieśka Rudnicka była na wycieczce w Licheniu – usłyszał radosny świergot żony.
Oho! Znał ten ton! Tereska używała go w sytuacjach, kiedy chciała coś wymusić. Wcześniej zawsze stawiała mu przed nosem duszoną goloneczkę i piwko, ale tym razem sprawa musiała być pilna, bo jeszcze nie zdążyła się rozebrać, a już pracowała nad ślubnym, ile sił w języku.
– I Brzozowscy też byli, a Nowakowa wybiera się w tym tygodniu – ćwierkała dalej, zdejmując buty i płaszcz.
Natychmiast pojął intencje Tereski. Cholera, czeka ich wycieczka! Ale po co jechać do jakiegoś Lichenia?
– To jak, Władziu? – Tereska stanęła przed mężem, układając usta w dzióbek.
Niech to szlag! Usta w dzióbek oznaczały szczególną prośbę. Czyli się nie wyłga. Trudno…
– A co jest w tym Licheniu? – zapytał, drapiąc się po brzuchu.
– No wiesz! – Oburzenie Tereski było sygnałem, że palnął głupstwo.
Licheń… Zaraz, zaraz, gdzieś już słyszał tę nazwę… O nie! Tylko nie to!
– Czy to nie jest przypadkiem ta miejscowość, w której znajduje się sanktuarium?
Spojrzała na niego jak na durnia.
– No, oczywiście, Władeczku! To kiedy jedziemy? – Zawsze się dziwił, jak szybko potrafiła przejść od świergotu do zasadniczego tonu, który kojarzył mu się z wojskiem.
– Wiesz przecież, że mam dużo roboty – powiedział bez przekonania.
– Jak się postarasz, to dasz radę i zabierzesz swoją Tereskę do Lichenia – zaświergotała znowu.
– No, nie wiem… Może pojechałabyś z Nowakową? Pogadacie sobie po drodze.
Sąsiadka była jego ostatnią deską ratunku, toteż uczepił się jej kurczowo niczym spadający kowboj mustanga.
– Czy ja jakaś dziadówka jestem, żeby z Nowakową jechać?! Mam się prosić?! Niedoczekanie tej flądry!
Kowboj jednak spadł. Dźwignął się ostatkiem sił i zaproponował:
– Pojedźmy zimą, wtedy będę mieć więcej czasu.
Kiedy tylko to powiedział, zrozumiał, że popełnił błąd. Z przerażeniem patrzył, jak żona nabiera powietrza w płuca:
– Oczywiścietwojarobotajestnajważniejszaajasięwogólenieliczę
odranadowieczorapioręsprzątamgotujętyramjakwółzawszemasz
wszystkopostawionepodnosalekiedyjaocośproszętosłyszężeniema
takiejmożliwości…
Pomyślał, że jeśli zaraz nie przerwie tej tyrady, będzie musiał wytłumaczyć, dlaczego pozwolił żonie udusić się na jego oczach.
– Dobrze! Pojedziemy w przyszłym tygodniu – rzucił w obawie przed długoletnim więzieniem.
– …aprzeć… Naprawdę?! – Rozpromieniła się niczym stuwatowa żarówka.
– Tak. A teraz daj coś do żarcia, bom głodny jak wilk. – Choć przez chwilę mógł się poczuć panem sytuacji.
– Oczywiście, kochanie, już biegnę!
Następne dni upłynęły pod znakiem wdzięczności Tereski. Nie tylko w kuchni…
W dniu wyjazdu Władek dostał od żony pożywne śniadanie. W końcu miał się zmierzyć z przeciwnościami polskich dróg. Do tego naprawdę potrzebował sił.
– A ty, Władeczku, sprawdziłeś na mapie, jak tam się jedzie? – zapytała Tereska, przyglądając się mężowi pochłaniającemu trzecią bułkę.
– E, kto by dzisiaj jeździł z mapą. Pożyczyłem od Tadka giepeesa.
– A co to jest?
– Taka maszynka, która nie tylko pokaże drogę, ale jeszcze będzie mówić, gdzie mam skręcać.
– Ale może mapę też weźmiesz. Wiesz, jak to jest z tą techniką.
– Dajże spokój, kobieto. Dzięki giepeesowi dojedziemy szybciej, bo nie będę się musiał bez przerwy zatrzymywać, żeby popatrzeć na mapę.
– Super! – ucieszyła się Tereska, choć dotąd nowinki techniczne nie wywoływały u niej entuzjazmu. Ale skoro dziwne urządzenie miało ją szybko i sprawnie zaprowadzić do Lichenia…
Wyruszyli zaraz po śniadaniu, bo czekała ich długa droga. Wcześniej o mały włos nie doszło do kłótni, kiedy podekscytowana Tereska trzy razy poprawiła mężowi krawat, chociaż doskonale wiedziała, że go to irytuje, i ściągnęła mu z marynarki cztery pyłki, które jej zaprawione w bojach oczy wyśledziły z drugiego końca pokoju. I ciągle pytała, czy na pewno dobrze wygląda w nowej garsonce. Garsonka! Kto wymyśla te wszystkie nazwy?
Podróż minęła bez większych problemów, jeśli nie liczyć uwag Tereski na temat zbyt dużej prędkości i niebezpiecznego wyprzedzania. Czy ona naprawdę musiała tak jęczeć za każdym razem, kiedy próbował wyminąć samochód? Zagłuszała giepeesa! Na szczęście w końcu zasnęła.
Licheń zaskoczył Władka. Wieś wydawała się dziwnie opustoszała jak na miejsce masowych pielgrzymek. Władek skierował się w stronę wieży kościelnej widocznej z daleka. Budynek okazał się podejrzanie mały. To nie mogło być sanktuarium. Tereska obudziła się, kiedy mąż zatrzymał samochód.
– Co tam, Władeczku? Dojechaliśmy? – zapytała, przeciągając się.
– Tak, ale trzeba poszukać tego sanktuarium, bo go nigdzie nie widać.
Kiedy zobaczyli zbliżającą się kobietę, Władek uchylił okno.
– Przepraszam, my do sanktuarium, ale nie możemy znaleźć. Mogłaby nam pani wskazać drogę? – Pytając, przyglądał się zgrabnym nogom nieznajomej. Tereskę miał za plecami, więc mógł sobie pozwolić.
Kobieta podeszła do nich z dziwną miną.
– Panie, jakie sanktuarium?!
– Przecież to Licheń, prawda? – zapytała Tereska, przechylając się w stronę okna.
– Licheń, Licheń, ale nie ten. Tamten leży jakieś 250 km stąd i nazywa się Licheń Stary.
Tereska spojrzała na męża. Jej wzrok nie wróżył nic dobrego. Władek pomyślał, że jeśli przeżyje piekło, które zaraz mu urządzi, wybierze się do właściwego Lichenia z pielgrzymką dziękczynną.
Przeczytałam kolejny raz… bez maseczki 🙂 Życie potrafi pisać zaskakujące historie, a Pani S. potrafi doskonale je opisywać. Proszę nie traktować powyższego stwierdzenia jako wazeliniarstwa. Owego specyfiku używam li i jedynie do nawilżania ust. No!
🙂 Dzięki, Cons. Się zarumieniłam i dygnęłam wdzięcznie niczym pensjonareczka. 🙂
Witam pani S. jakże miło mi panią powitać wśród nas 🙂 O pani powrocie do blogosfery dowiedziałam się przez przypadek, czytając komentarz na innym blogu. Przeczytałam wpis i przypomniałam sobie za co lubiłam pani bloga 😉 Gdzie ja t wazelinę podziałam? A jest 😉 Pani historie są rewelacyjne, mogę tak czytać i czytać.
Z tym Licheniem to faktycznie niezły klops, nie doinformowało się chłopisko i kawał drogi na darmo zrobił, a to wszystko przez to, że Tereski nie posłuchał i trasy nie sprawdził 😉
Witam i dziękuję za miłe słowa. Tak, wróciłam, choć jeszcze kilka miesięcy temu wydawało mi się, że to rozdział zamknięty. Cóż, jakoś nie mogę bez pisania. 😉
No i super, lubiłam te Twoje wpisy, często poprawiały mi humor. Poza tym nie może taki talent pisarski gdzieś tam pajęczyną obrosnąć, pamiętaj Pani S. żeby mi to było ostatni raz 😉
Dobrze, że miałam maila do Ciebie, bo się zmartwiłam Twoim nagłym zniknięciem tak bez do widzenia 😉
Tak naprawdę odejście z poprzedniego miejsca to był impuls. Dojrzewał wcześniej, ale na końcu po prostu zrobiłam pyk i było po blogu. Tak już mam. 🙂