Urodziłam się w PRL-u i miałam możliwość obserwować, jak do naszego kraju wkracza gospodarka rynkowa. Do dzisiaj jestem w stanie wskazać miejsca, gdzie powstały pierwsze butiki i opisać pierwsze zakupy. Początki bywały zaskakujące…
Pewnego dnia zobaczyłam na wystawie śliczną sukienkę w granatowo-białą pepitkę. Biały kołnierzyk à la pensjonarka kontrastował z długością przed kolano i przylegającym do ciała fasonem. Uwierzcie, sukienka była śliczna! Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało… 😉
Uroda sukienki nie dała mi wyboru. Weszłam do sklepu.
– W czym mogę pomóc? – zapytała ekspedientka.
– Chciałabym przymierzyć tę sukienkę. – Wskazałam na pepitkowe cudeńko.
– Proszę chwileczkę poczekać. – Ekspedientka zniknęła na zapleczu. Po chwili zjawiła się z sukienką i z… woreczkiem.
Zanim się zorientowałam, trzymałam jedno i drugie. Dobrze wiedziałam do czego służy sukienka, ale ni cholerę nie rozumiałam, po co mi reklamóweczka! Czyżby pani ekspedientka uważała, że ta sukienka będzie na mnie tak źle wyglądać, że zrobi mi się… Stop! Nie idźmy tą drogą (a nawet to drogo, jak mówi GPS Pani N.).
W końcu ekspedientka zauważyła mój zdziwiony wzrok i udzieliła instrukcji:
– Proszę sobie reklamóweczkę nałożyć na głowę przy wkładaniu i zdejmowaniu sukienki, ponieważ może pani zabrudzić kołnierzyk makijażem.
Pomyślałam, że to żart, ale mina ekspedientki nie pozostawiała wątpliwości. Uśmiechu tyle, co mięsa w lodówce Pani N. Rozważyłam wyjście ze sklepu, jednak sukienka naprawdę mi się podobała. Czego kobieta nie zrobi, żeby dobrze wyglądać… Westchnęłam więc głęboko i zniknęłam za aksamitną kotarą. Przymierzanie kosztowało mnie sporo zdrowia, bo mam klaustrofobię i zanim wydostałam się z otmętów folii i sukienki, myślałam, że się uduszę. Na szczęście ubranie leżało jak ulał. Mierzenia kolejnego rozmiaru raczej bym nie przeżyła. 😀
Sukienkę włożyłam na ślub Pani N. Reklamówkę sobie darowałam. Muszę jednak przyznać, że patent okazał się genialny. Dzięki niemu na zdjęciach ze ślubu cywilnego prezentuję dumnie nie tylko granatowo-białą pepitkę, ale i czysty kołnierzyk. 😉
🙂 pomysły pań sprzedających nieraz mnie zaskakiwały. Niektórym sprzedającym zostały nawyki z PRL-u …
To fakt, pomysł zaskakujący. Muszę przyznać, że w zaciszu domowym czasem stosuję, ale dom i sklep to jednak dwie różne sprawy. 🙂