Pokazuję Ojczulkowi wielkiego pomidora:
– Weź sobie do kanapek – mówię.
– O! Wielgaśny jest, będę mieć na kilka dni – cieszy się.
– No nie wiem, bo ja też go użyję.
– A… To tylko na raz… 🙂
Godzinę później siadam Ojczulkowi na kolanach, nie zważając, że on po osiemdziesiątce, a ja w połowie drogi między czterdziestką a pięćdziesiątką.
– Wiesz co… Ty już może nie jedz więcej tego pomidora… – słyszę. 🙂
***
– Wiesz, zaczęły mi się ręce trząść – mówi Ojczulek.
– Pokaż. No trochę drżą, ale nie jest źle – pocieszam.
– Przedtem jakoś bardziej drżały, ale to pewnie dlatego, że wydałem pięć stów – szuka przyczyny Tatuś. 🙂
dobre 🙂
Taki klimat rodzinny. 🙂
Mnie już przy wydawaniu stówy ręce drżą jak w delirium 🙂
🙂 Mnie też. Ale mistrzem kitrania kasy jest jednak Ojczulek. O jego legendarnych sposobach na pewno kiedyś napiszę. 🙂
Na pewno od tych pięciu stów ręce Tacie się zatrzęsły:))
Na pewno. 🙂 Wydawanie kasy to coś, czego nie znosi wyjątkowo. 🙂
No powiem Ci Pani S. że mi też się ręce trzęsą jak jestem zmuszona wydać większą sumkę, wszak rzadko się to zdarza, ale znam to uczucie 😉
A swoją drogą, dobrze masz, że nadal możesz być taką małą córeczką dla swojego tatusia, ja ze swoim ojcem niestety nawet nie mogę spokojnie porozmawiać, egzemplarz jedyny w swoim rodzaju 🙁
Mój ojczulek też bywa nieznośny, ale muszę mu oddać sprawiedliwość – rzadko.